roboty. Dotychczas nie znaleziono nikogo na zastepstwo.

- Nie. Wiem tylko, że powinna pani zrezygnować z tych poszukiwań. Jeśli miała pani dziecko, to jest ono teraz już duże, mieszka z rodzicami, którzy je kochają... - A skąd pan to wie? - zapytała, opierając się biodrem o błyszczący zderzak i zakładając ręce na piersi. - Słucham? 104 - Skoro pan nie wie, gdzie ona jest, to jak pan może zakładać, że mieszka z dwojgiem rodziców, że są szczęśliwi, że ma dobrą opiekę? Jeśli nie jest pan wtajemniczony w poufne informacje na temat mojej córki: gdzie jest, z kim mieszka, wszystko, co pan mówi, jest tylko przypuszczeniem, i sądzę, że mam prawo... nie, jestem cholernie pewna, że mam prawo moralne, prawne i etyczne dowiedzieć się, czy moja córka jest bezpieczna i szczęśliwa! Zmierzył ją lodowatym spojrzeniem. - W takim razie, panno Cole, proszę porozmawiać ze swoim ojcem. - Już próbowałam. Na nic to się nie zdało. Wydaje mi się, że jedyne wyjście dla mnie to zatrudnić własnego adwokata i wkroczyć na drogę sądową. Otrzyma pan wezwanie do stawienia się przed sądem. Twarz Findleya skamieniała. - To będzie trudne, panno Cole. Z tego, co mi wiadomo, pani dziecko zmarło zaraz po urodzeniu. Chyba widziałem jego akt zgonu w dokumentach pani ojca. Do widzenia. Kłamał. Shelby założyłaby się o własną głowę, że kłamał. Ale był również wyćwiczony w sztuce oszustwa i niezachwiany w swoich przekonaniach. Kiedy patrzyła, jak idzie do swojego jaguara, otwiera wóz i wsiada za kierownicę, poczuła się bezradna i sfrustrowana. Tak, pomyślała, gdy błyszczący samochód ruszył spod krawężnika, cała ta podróż była stratą czasu. http://www.bolglowy.com.pl/media/ zapach świeżej trawy. Gdzieś w oddali zadudnił pociąg, a wysoko w górze, na niebie usianym gwiazdami, mrugały skrzydła samolotu. Konie z rancza, niezagnane do stajni, parskały i podnosiły łby, kiedy obok nich przemykała. Zbiegła szybko ze wzgórza, pokonała strumyk, wspięła się na płot i wylądowała na krótkim trawiastym odcinku. Kiedy dotarła do pierwszych zabudowań rancza, była już nieźle zdyszana. Czuła łoskot krwi w głowie, a puls podskoczył jej jeszcze bardziej, kiedy dała nurka za szopę z narzędziami i przywarła do zniszczonego sidingu, nasłuchując. Jeden z psów zaczął szczekać i Shelby przygryzła wargę. Drzwi głośno zaskrzypiały. - Co jest? - zagrzmiał basowy głos. Już nie żyję, pomyślała. Głupi pies szczekał coraz głośniej i coraz bardziej zajadle. Shelby bała się oddychać. - Zamknij się! - nakazał mężczyzna. - Ty beznadziejny, strachliwy durniu! - Coś nie w porządku? - zapytał ktoś inny, zniecierpliwionym, piskliwym głosem. - Nic nie widzę.

jednorazowy pokrowiec na termometr i delikatnie umieściła go w uchu Caleba. - Nazywam się Katrina Nedelesky i razem z panem Swaggertem umówiliśmy się na wywiad... - Nie, tu w szpitalu nie będzie pani przeprowadzać... - Wszystko jest w porządku - przerwał jej Caleb. - Niech pani pozwoli jej zostać. - Nie będę zawadzała. - Katrina nie miała zamiaru ustąpić. Pielęgniarka zmarszczyła brwi. Sprawdź Kiedy Shep podjechał pod dom i wygramolił się z wozu, usłyszał płacz dziecka i podniesione głosy. Skończył służbę parę godzin wcześniej, a potem siedział w White Horse i spijał piankę z piwa, słuchając, jak Lucy flirtuje z niektórymi ze stałych klientów. Z głośników sączyła się muzyka country, a Shep ciągle znajdował nowe wymówki, żeby nie wracać do domu, do ciężarnej i marudnej żony. Peggy Sue ostatnio naprawdę dawała mu się we znaki: naciskała na niego, żeby zrobił sobie wasektomię i żeby się wystarał o posadę szeryfa. Na dodatek zawsze wynajdywała sto powodów, żeby nie mógł się z nią kochać - nie pozwalała mu nawet się pomacać. Odpychała go, mówiąc przez zaciśnięte zęby: „Nie, dopóki nie zrobisz sobie zabiegu, a skoro już mowa o zabiegu, weź ze sobą Sporta. Doprowadza mnie do szału. Ciągle szczeka i próbuje uciec, bo spanielka Fentonów znowu ma cieczkę”. Żadne namowy z jego strony nie skutkowały. Była w ciąży, z jego winy, wykrzykiwała, że wszystkich męskich osobników, włącznie z psami, należy kastrować. Ale on, Shepherd Belmont Marson nie da z siebie zrobić sopranisty. Przynajmniej na razie. Kiedy zaczął iść po schodach, przepychając się przez tłumek sąsiadów, którzy zebrali się na trawniku, z domu wybiegła zapłakana Vianca. Przyciskała do biodra małego Ramóna i próbowała uspokoić krzyczące dziecko,