- Ten telefon w sprawie dzieci wyraźnie wytrącił ją z

wyznała Mike'owi na temat swojej winy, nie mogło być prawdą. - Jak bardzo musiała go nienawidzić, skoro kłamała w takiej sprawie! - wykrzyknęła z obrzydzeniem Dean. - Albo - rzekł Keenan - robiła co w jej mocy, żeby to on ją znienawidził. - Co za pieprzony pasztet... - westchnął Reed. - Co za straszna tragedia - sprostował Keenan. Keenanowi nie dawała spokoju jeszcze inna tragedia, koszmar, który raz po raz odtwarzał się w jego pamięci - małej Iriny Patston, odebranej Sandrze Finch. Od tego dnia widział się kilka razy z matką Joannę. Tony Patston czekał na proces w sprawie o nielegalną adopcję, jego teczkę zaś dotyczącą prawdopodobnej przemocy wobec dziecka wysłano do prokuratury, ale żal Sandry pozostawał wciąż ten sam. Błagała Keenana, by opowiedział jej wszystko, co http://www.budownictwodzis.com.pl - To jakieś dziwne wilki! Kysz! Kysz stąd, zachłanne kreatury! - donośnie oburzał się Rolar, po kolei spoglądając w dół i wzwyż. -- Wolha, no zrób coś! Zamień ich, powiedzmy, w zajączki... nie, lepiej w myszki! - Nie, w zajączki! - zaprotestowała Orsana. -- Ja się myszek boję! - W coś innego niż wilki?! Nie zwracając uwagi na zwykłą pyskówkę, patroszyłam torbę w poszukiwaniu niezbędnych ingrediencji. Pachy... zajączki... co wyjdzie! Nasion jemioły leżały u góry, a zza mieszka z potłuczoną skorupą wypadło wyjąć i rozłożyć na kolanach niemal połowę wiedźmińskiego arsenału. Tarty korzeń żuczkojada cienką białą strużką wysypywał się z uszkodzonej paczki. Siedzący pod drzewem wilk zakrztusił się i wetknął nos w trawę, parskając i drapiąc łapami mordę. Zainteresowawszy się, ja już rozpuściłam proszek na wietrze. Nocne powietrze zapełniło się kakofonią kaszlu, zgrzytu zębów i wyjącej bezsilnej złości. - Wolha, my prosiliśmy zmienić ich, a nie zaziębić! - Orsana na wszelki wypadek zasłoniła twarz kawałkiem kurtki. - Nie niepokój się, to nie jest zaraźliwie - opędziłam się, z ciekawością obserwując wilki. - Słuchaj ciekawie, działanie żuczkojada nie rozpowszechnia się na ssakach, przynajmniej, w nauce są nie znane przypadki tak ewidentnie wyrażonej alergii u przedstawicieli rodu... - Wolha, żeby ciebie, ty tam dysertację piszesz?! - Na ten raz Rolar i Orsana wykazali dziwną jednomyślność. - Zgoda, zgoda, już czaruję - obiecałam, mieszając jemiołę i skorupę. Palcem wskazującym, po drodze wędrówki słońca, wyszeptałam przygotowujące zaklinanie. Moi towarzysze też znaleźli sobie zajęcie – zaczęli strzelać w wilki szyszkami, współzawodnicząc między sobą. Zwierzęta, i bez tego niezbyt przyjacielskie, wpadły we wściekłość. Non stop ryczeli, skakali na drzewa z rozbiegu i rozjuszeni gryźli pnie, wypluwając korę. Spowodować nam jakiś strat, prócz moralnej, nie udało się, lecz nie kosztowało zapomnieć, że gdzieś w pobliżu łazi chłop z siekierą, który przy¬szedłby tu z miłą chęcią. O “drwalu” opowiedziałam przyjaciołom po drodze, i Rolar długo wypominał mi, że ja nie zrobiłam tego wcześniej – siekiera mogła by stać się trofeum. Do okiełznania wilków wybrałam zaklęcie Iswara Kozopasa, jego uproszczony wariant. Skomplikowany kosztował Iswara życie i wśród jego zwolenników nie znalazło się ani jeden chętny spróbować, tak jak właśnie Iswar go skomplikował, ponieważ zapiski tak przemyślanego doświadczenia nie zostały. Zaklęcie powodowało przywidzenia i panikę u zwierząt, które wciągały powietrze z kilkoma drobinami mieszanki, a poprzedzającym zaklęciem dodałam mu wybiórczość – działa tylko na wilki. - Cyp, cyp, cyp – przejęta mówiłam, szczyptą rozsypując proszek. Lecz wilki, nawąchawszy się przedtem, nawet nie zwróciły na niego uwagi. Prawdopodobnie, proszek zwilgotniał lub żuczkojad posłużył jako odtrutka. Przyznawać się, że poplątałam zaklinanie, bardzo nie chciałam. Tak niby i nie plątałam... - Cóż wypada działać według starej modły, jeżeli wcześniej las się nie spali - zawarczałam, koncentrując między dłońmi bojowy pulsar. I czemu malarze kochają nas malować z tym świństwem z rękach? I jeszcze rysują niepoprawnie, jakbyśmy nimi się bawili wcale na nie nie patrząc. Spróbuj nie popatrzeć, kiedy u ciebie w rękach czterdzieści wjm, a błyskawica kulista ma tylko dziesięć czy dwadzieścia!

pielęgniarka, która odeszła z zawodu, bo nie mogła dzień w dzień patrzeć na ludzkie cierpienie, nie była żadną zbrodniarką! To nie ona robiła te wszystkie straszne rzeczy, nie ona z zimną krwią podrzuciła narzędzie zbrodni do garażu męża ofia-ry, a potem opisała to wszystko jasno i dokładnie w komputerze. Sprawdź dlatego, że się do niej nie odezwał wcześniej albo, co bardziej prawdopodobne, że język mu się trochę plątał. No ale kto by się nie napił, skoro w domu nie ma ani żony, ani dziecka, ani obiadu? - No więc jest czy nie? - zapytał bardziej napastliwie, niż zamierzał. - Nie! Nie odezwała się do mnie przez cały dzień i najwyraźniej do ciebie także. Teraz to już naprawdę się boję, Tony. Moim zdaniem powinieneś zadzwonić na policję. - To chyba lekka przesada, co nie? - Nie sądzę. Wiercił się niespokojnie na sofie, próbując coś