Mark stropił się.

Nieoczekiwanie Motyl sfrunął z Róży. Usiadł na szalu Małego Księcia i mówił swym niezmiennie uwodzicielskim głosem: - Jesteś bardzo pięknym kwiatem. Nie spotkałem dotąd kwiatu tak pięknego jak ty, o tak cudownych płatkach, o tak niezwykłym zapachu i tak wspaniałym nektarze... Mały Książę był zdumiony. Motyl uznał za kwiat jego szal! Zaskoczony przysunął się do Róży i cicho ją poprosił: - Czy mogłabyś na chwilę stać się kilkoma różnymi kwiatami? Bardzo cię o to proszę. Tylko na chwilę... Róża, choć bez entuzjazmu, zgodziła się: - Skoro prosisz... dobrze - i w mgnieniu oka przeistoczyła się w kilka różnobarwnych kwiatów skupionych wokół dotąd samotnej Róży. Motyl przefrunął z szala na pierwszy z brzegu kwiat, delikatnie na nim usiadł i znowu uwodzicielsko szeptał: - Jesteś bardzo pięknym kwiatem. Nie spotkałem dotąd... Podobnie było, kiedy usiadł na następnym kwiecie. W tym jednak momencie wszystkie kwiaty nagle zniknęły. Pozostała tylko Róża. Motyl zaś, gdyby nie skrzydła i umiejętność latania, z pewnością boleśnie spadłby na ziemię. Nie widząc w pobliżu żadnych kwiatów, chciał ponownie usiąść na Róży. Zaczął nawet swe już znane słowa: - Jesteś bar... Róża jednak mocno stuliła swoje płatki i nie pozwoliła, by Motyl na niej usiadł. Udając, że silnie się kołysze pod wpływem wiatru, uniemożliwiła Motylowi lądowanie na sobie. Mały Książę machnął kilka razy ręką przed Motylem i skutecznie go wypłoszył. Odleciał i już więcej się nie http://www.cars-blogi.com.pl/media/ - Może przestałeś być sobą i tylko udajesz siebie - powiedział spokojnie Mały Książę. - Ale, jeśli zechcesz, możesz znowu zacząć być sobą prawdziwym. I wtedy zrozumiesz, że... - Że co? - niegrzecznie wtrącił Pijak. - Ze wciąż stajesz się sobą i że zależy to tylko od ciebie. Małemu Księciu zaświtał w głowie pewien pomysł. - Czy byłeś kiedyś dzieckiem? - zapytał ciepło Pijaka. Pijak długo nie odpowiadał. Wreszcie powiedział: - Nie pamiętam. - Więc masz powód, aby nie pić! - rzekł radośnie Mały Książę. - Jaki? - wciąż ponurym głosem, ale z oznaką zainteresowania odezwał się Pijak. - Jak to jaki? Żeby to sobie przypomnieć! I żeby pamiętać, iż aby już więcej się nie wstydzić, powinieneś przestać pić! Spróbuj być najpierw przyjacielem dla samego siebie. Pomyślisz o tym? Pijak nie odpowiedział. Wyciągnął rękę po kolejną pełną butelkę, lecz zatrzymał ją w połowie drogi, a potem ją

jakie miałby z pociągnięciem za spust, trzymając w ustach koniec lufy - ciągnął odważnie młodzieniec. - Jest w tej sprawie więcej niejasności. Twarz detektywa poczerwieniała. Sayre nie wiedziała czy z zażenowania, czy z ferworu. Potrafił stawić czoło wszechmocnemu Huffowi Hoyle'owi i za to go podziwiała, chociaż domyślała się, że po dzisiejszym wieczorze dni Scotta w biurze szeryfa były policzone. - Słucham, co takiego nie daje ci spokoju, młodzieńcze? - rzucił Huff. - Nowo odkryta religia pańskiego syna. Niespodziankom nie było końca. Sayre spojrzała na Chrisa, a potem na Huffa, sprawdzając, czy nie roześmieją się na tę przedziwną wzmiankę o wierzącym Hoyle'u. Obaj jednak siedzieli z kamiennymi twarzami. Huff jeszcze bardziej zmarszczył brwi. Sayre spojrzała na Becka. - Ostatnimi czasy Danny dołączył do wspólnoty... - powiedział Beck, wyczuwając jej zaskoczenie. - ... Wyznawców Biblii - warknął Huff. - Danny przyjął ich wiarę za swoją i stał się bardzo pobożny - ciągnął Beck. - Co to znaczy ostatnio? - Mniej więcej rok temu. Nigdy nie opuszczał niedzielnej mszy ani środowych wieczornych spotkań modlitewnych. - Zrobił się z niego straszliwy nudziarz - dodał Chris. - Przestał pić, denerwował się, gdy wzywaliśmy imię Boga nadaremno. Zmienił się w prawdziwego dewota. - Co go do tego skłoniło? Chris wzruszył ramionami. - Nigdy go nie zapytałeś? - Owszem, Sayre, pytaliśmy go - odparł ironicznie. - Danny nie chciał o tym rozmawiać. - Nie mogliśmy powiązać jego nagłego zainteresowania wiarą z żadnym konkretnym wydarzeniem, otarciem się o śmierć, niczym podobnym - wtrącił Beck. - W ciągu ostatniego roku stał się zupełnie inną osobą. Zmienił się nie do poznania. - Na lepsze czy na gorsze? - Kwestia gustu - wtrącił się Huff. Jego ton świadczył doskonale o tym, co myśli na temat nawrócenia Danny'ego. - W jaki sposób wiąże się to z samobójstwem mojego brata? - spytała Sayre młodego detektywa. - Rozmawiałem z pastorem i członkami wspólnoty, którzy widzieli Danny'ego w niedzielę rano. Wszyscy bez wyjątku twierdzą, że tego dnia pani brat był szczęśliwy i pełen pozytywnej energii. Z nabożeństwa wyszedł przepełniony wiarą i miłością do Boga, zapowiadając, że pojawi się jeszcze na modlitwie wieczornej. - Scott spojrzał w oczy każdemu z rozmówców. - To dość dziwne, że człowiek będący w takim nastroju, przepełniony religijną gorliwością, tak po prostu się zastrzelił. - Chce pan powiedzieć, że ktoś upozorował samobójstwo? - spytała Sayre. - Nie sugeruj Wayne'owi odpowiedzi - wtrącił się Rudy Harper, rzucając niepewne spojrzenie w kierunku Huffa. - Wszystko, co chciał powiedzieć... - Chcę powiedzieć, że okoliczności towarzyszące śmierci Danny'ego Hoyle'a wymagają dalszego śledztwa. - Okręgowy koroner wyraził się dość jednoznacznie, stwierdzając samobójstwo. - Tak, panie Merchant, ponieważ przyczyna śmierci była oczywista. - Detektyw spojrzał na Sayre. - Oszczędzę pani opisowej terminologii, zawartej w raporcie koronera. Moim zdaniem to metoda zadania śmierci pozostaje nieokreślona. - Metoda zadania śmierci - powtórzył Beck, wpatrując się zwężonymi oczami w Scotta. - Lufa dubeltówki była nadal w ustach Danny'ego, co sugeruje, że nie on pociągnął za spust. - Otóż to. - Detektyw pokiwał głową posępnie. - W innym bowiem wypadku broń zostałaby odsunięta od ciała przez odrzut. To raczej oczywiste, że ktoś włożył Danny'emu wylot lufy do ust, a zatem mamy do czynienia z zabójstwem. Rudy Harper wzdrygnął się, jakby go coś zabolało. - Dlatego muszę zapytać wszystkich, czy wiadomo wam, by ktokolwiek pragnął śmierci Danny'ego? 6 Popołudniowy upał odcisnął piętno na wiązankach ułożonych na grobie. Kwiaty przywiędły, ich płatki zbrązowiały i zwinęły się do wewnątrz w odruchu ostatecznej klęski. Przy bezwietrznej pogodzie nad cmentarzem zawisł szary, obrzydliwy obłok dymu wypluwanego przez kominy odlewni. Sayre kojarzył się z całunem dla Danny'ego. Przybyła na cmentarz z nadzieją, że się trochę wyciszy, ale po spotkaniu z zastępcą szeryfa wiedziała, że nie potrafi pogodzić się szybko ze śmiercią brata. Ze wszystkich dzieci Huffa Danny przypominał ojca najmniej. Był łagodny z natury, uprzejmy, miły i, o ile wiedziała, nigdy nikogo nie skrzywdził. Kiedy byli mali, zawsze poddawał się jej i Chrisowi. Potrafił się zbuntować, gdy ktoś wyrządził mu krzywdę, ale koniec końców ustępował, zwłaszcza Chrisowi, który bezdyskusyjnie dzierżył pałeczkę pierwszeństwa w rozrabianiu i znęcaniu się nad innymi. Najstarszy z rodzeństwa był przebiegły i wiedział, jak manipulować młodszym bratem. Danny zawsze dawał się nabrać Chrisowi, którego gierki były często okrutne. Sayre z kolei miała gorącą głowę. Za każdym razem, gdy wyżywała się na Dannym z powodu rzeczywistej lub wymyślonej zniewagi, ten znosił jej wybuchy gniewu z godnością i nigdy nie żywił urazy za wszystkie okropności i przezwiska, jakimi go wcześniej obsypywała. Pewnego razu, podczas jednego z jej najgorszych napadów złości, cisnęła ulubioną ciężarówkę Danny'ego do rzeki. Dzieciak płakał i obrzucał ją wyzwiskami, domagał się, by zanurkowała i wyciągnęła zabawkę z wody. Oczywiście Sayre odmówiła i zamiast tego zaczęła opowiadać Danny'emu z okrutnymi szczegółami, jak jego lśniący samochodzik zardzewieje i rozpadnie się na kawałki, zanim prąd doniesie go do Zatoki Meksykańskiej. Danny płakał godzinami, po czym popadł w kilkudniowe przygnębienie. Kiedy Laurel zapytała, dlaczego jest taki smutny, nie poskarżył się na Sayre, nie powiedział ani słowa o tym, co zrobiła. Gdyby tak postąpił, łatwiej byłoby jej usprawiedliwić swój czyn. On jednak pozwolił, aby uszło jej to na sucho, przez co dręczyły ją potworne wyrzuty sumienia, że była tak okrutna dla brata. Ich matka nie widziała świata poza Dannym, ponieważ był najmłodszym dzieckiem. Sayre pamiętała, jak Huff często powtarzał, że jeśli Laurel nie przestanie tak rozpieszczać jej brata, zrobi z niego mdlawą ciotę. Mimo jednak oczywistego faworyzowania przez matkę, Danny najbardziej na świecie pragnął aprobaty ojca. Chris otrzymał ją niejako automatycznie jako pierworodny. Jego temperament i zainteresowania odzwierciedlały charakter Huffa. Ojciec podbudowywał własne ego, wychowując Chrisa, który był jego miniwersją. Sayre w oczach Huffa uchodziła za księżniczkę, nieużyteczną ozdobę klanu i tak właśnie była traktowana. Wyrosła na nieznośnego bachora, który zawsze musiał dostać to, czego chciał, a jeśli się tak nie stało, wpadał w nieokiełznany gniew. Matka uważała jej ataki złości za nieodpowiednie zachowanie dla młodej damy, ojcu jednak wydawały się niezmiernie zabawne. W im większą furię wpadała Sayre, tym bardziej się śmiał. Ponieważ Danny zawsze usuwał się w cień i zawsze był grzeczny, nie wzbudzał w Huffie zainteresowania. Jako dziecko Sayre wyczuwała układy panujące w jej domu, ale brakowało jej wiedzy i dystansu, by je zrozumieć. Gdy dorosła, zdała sobie sprawę, jak krzywdzące były owe domowe stosunki dla Danny'ego, jak źle musiał się czuć, będąc nieważnym drugim synem, kimś, kogo ojciec wyraźnie lekceważył. Po śmierci Danny'ego nic się nie zmieniło. Chris był rozpieszczanym faworytem i przyszłym dziedzicem, który w oczach ojca nie mógłby zrobić nic złego. Sayre była cierniem, kimś, kto odrzucił Huffa, Danny zaś pozostał w pamięci jako posłuszne dziecko, które bez słowa sprzeciwu robiło to, co mu kazano. Ktoś, na kim można polegać, lecz kogo się nie poważa. Czy to świadomość, że jest „niewidzialny" skłoniła Danny'ego do samobójstwa? Jeżeli to było samobójstwo. Oderwała od jednej z gałązek więdnącą różę i przytknęła do warg. Po jej policzku spłynęła łza. To niesprawiedliwe, że najsłodszy i najlepszy człowiek z całej rodziny umarł tak młodo i tak gwałtowną śmiercią. W dodatku, jeżeli Wayne Scott ma rację, nie odszedł z tego świata na własne życzenie. - Pani Lynch? Sayre odwróciła się gwałtownie. Nieopodal stała młoda kobieta. - Nie chciałam pani przestraszyć - powiedziała przepraszająco. - Myślałam, że słyszała pani, jak nadchodzę. Sayre potrząsnęła głową. - Zamyśliłam się - odezwała się wreszcie, odzyskując mowę. - Nie będę przeszkadzać. Może wrócę nieco później. Chciałam tylko... chciałam się z nim pożegnać. Nieznajoma była w jej wieku, może parę lat młodsza. Ledwo powstrzymywała się od płaczu. Sayre przypomniała sobie, że widziała kobietę na nabożeństwie, ale nie miała okazji, aby ją poznać osobiście. - Jestem Sayre Lynch - wyciągnęła rękę w stronę młodej kobiety. - Wiem - odparła nieznajoma, ściskając jej dłoń. - Widziałam panią na stypie. Ktoś wskazał mi panią, ale już wcześniej oglądałam panią na zdjęciach. - Rodzinne fotografie w domu są stare. Zmieniłam się. - Tak, ale ma pani takie same włosy. Poza tym, Danny pokazał mi artykuł o pani, który ukazał się niedawno w gazecie. Był bardzo dumny z pani osiągnięć. - Roześmiała się dźwięcznie. Sayre była pod wrażeniem melodyjności jej głosu. - Kiedy powiedziałam, że jest pani niezwykle ele-gancka i olśniewająca, Danny odrzekł, że wygląd jest często zwodniczy, bo w rzeczywistości jest pani straszną psotnicą. Powiedział to z miłością. - Jak się pani nazywa? - Przepraszam. Jessica DeBlance. Jestem... byłam przyjaciółką Danny'ego. - Proszę. - Sayre wskazała ręką w kierunku betonowej ławeczki pod drzewem, tuż obok grobu. Podeszły do niej. Jessica miała na sobie płócienną sukienkę o ładnym kroju. Włosy opadały jasnymi falami na ramiona. Była drobna i bardzo ładna. Usiadły na ławce i przez chwilę, w niemym porozumieniu, obie wpatrywały się w nagrobek. Jessica otarła oczy chusteczką. Sayre instynktownie otoczyła ją ramieniem, wtedy Jessica rozpłakała się na dobre. Sayre chciała jej zadać tysiące pytań, ale powstrzymała się do czasu, aż Jessica przestała chlipać i wymamrotała niezgrabne przeprosiny. - Nie przepraszaj. Cieszę się, że mój młodszy brat miał kogoś, kto troszczył się o niego tak bardzo, aby rozpaczać po nim przy obcej osobie. Najwyraźniej byliście dobrymi przyjaciółmi. - Właściwie to mieliśmy się pobrać. - Jessica wyciągnęła lewą dłoń. Sayre zobaczyła diamencik osadzony na platynowej obrączce. - Jest śliczny. Ponieważ ów niedoceniany w dzisiejszych czasach pierścionek byt cichą, prostą deklaracją miłości, bardzo w stylu Danny'ego, Sayre poczuła przypływ współczucia dla młodej kobiety i jednocześnie wściekłość na Chrisa i Huffa za to, że wyłączyli narzeczoną zmarłego brata z listy najbliższych, odczytanej na pogrzebie. Był to jawny afront. - Przepraszam, że nie porozmawiałam z tobą w domu, Jessico - powiedziała, - Nie wiedziałam, że Danny był zaręczony. Nikt nic mi nie mówił. - Może zresztą Danny próbował. Czy dlatego do niej dzwonił? - Nikt nie wiedział o naszych zaręczynach - odparła Jessica. - Nikt z rodziny. Danny nie chciał, aby pani ojciec i brat dowiedzieli się o tym przed zawarciem małżeństwa. - Dlaczego? - spytała Sayre, chociaż znała już odpowiedź na to pytanie. - Nie chciał, żeby się wtrącali. Uznał, że najprawdopodobniej by mnie nie zaakceptowali. - To idiotyczne. Z jakiego powodu? Dziewczyna roześmiała się ze smutkiem. - Nie pochodzę z bogatej rodziny, pani Lynch. - Proszę, mów mi po imieniu. - Mój tata pracuje na plantacji tytoniu w Nowej Iberii, a mama jest sprzątaczką. Zaoszczędzili na tyle pieniędzy, żeby wysłać mnie i siostrę do college'u. Jesteśmy ich dumą i radością, ponieważ obie zostałyśmy nauczycielkami w szkole podstawowej. - Mają wszelkie prawa do dumy i nie mówię tego protekcjonalnie. Jak poznałaś Danny'ego? - Uczę w trzeciej klasie, ale pracuję również ochotniczo w bibliotece miejskiej. Danny przyszedł tam pewnego wieczoru i trochę się zaczytał. Musiałam zamknąć bibliotekę, więc przerwałam mu i poprosiłam, aby wyszedł. Popatrzył na mnie bardzo, bardzo długo, a potem powiedział: „Wyjdę grzecznie, ale tylko wtedy, jeżeli pójdziesz ze mną na kawę". - Dotknęła dłonią policzka, jakby wspomnienie ich pierwszego spotkania wywołało na jej twarzy rumieniec. - Zgodziłaś się? - Na kawę? Tak - roześmiała się miękko. - Nie powinnam. Nie należę do kobiet, które umawiają się z ledwo poznanymi mężczyznami, ale zrobiłam to. - Spojrzała na pokryty kwiatami grób. - Rozmawialiśmy długo, a zanim się pożegnaliśmy, zaprosił mnie na randkę w następny weekend. Wkrótce się dowiedziałam, że jest synem Huffa Hoyle'a. To mnie przeraziło i chciałam się wycofać ze spotkania, ale tak polubiłam Danny'ego, że dotrzymałam słowa. Pojechaliśmy na obiad do jakiejś restauracji poza miastem, w drodze do Nowego Orleanu. Danny powiedział, że zabiera mnie tam, bo podają w niej doskonałe jedzenie, i rzeczywiście tak było. Ale już wtedy wiedziałam, że chciał zachować dyskrecję i nie przeszkadzało mi to. Nie chciałam wiązać się z waszą rodziną. - Gwałtownie odwróciła głowę. - Mam nadzieję, że cię nie uraziłam. - Absolutnie. Ja również nie chcę się czuć z nią związana. Sama wiem najlepiej, jacy jesteśmy zdeprawowani. - Danny nie był zdeprawowany - uśmiechnęła się smutno Jessica. - Nie. On nie. - Pracował w odlewni i dobrze się spisywał, chociaż nie miał do tego serca. Nie podobała mu się filozofia zarządzania wyznawana przez pani ojca i starszego brata. Nie zgadzał się z nimi pod wieloma względami, ale też trudno mu było się im przeciwstawić. Niełatwo jest zmienić wie-loletnie przyzwyczajenia, chociaż ostatnio Danny nabrał nieco więcej odwagi. Sayre postanowiła, że przemyśli tę ostatnią uwagę nieco później. Zastanawiała się, w jaki sposób Danny uwidaczniał nowo nabytą śmiałość. - Jak długo byliście zaręczeni? - Dwa tygodnie. - Dwa tygodnie? - Tak. Powiadają, że Danny się zabił, ale to nieprawda. Snuliśmy plany na przyszłość, gdzie zamieszkamy i co będziemy robić. Wybieraliśmy imiona dla naszych dzieci. Danny nie popełnił samobójstwa. Uznawał to za grzech. Ostatnie słowa Jessiki skłoniły Sayre do zadania kolejnego pytania: - Należysz do tej samej wspólnoty kościelnej, co Danny? - Tak. Po naszej drugiej randce zaprosiłam go na nabożeństwo. Tej niedzieli śpiewałam na mszy. Sayre zrozumiała, skąd brała się melodyjność głosu Jessiki i jej dźwięczny śmiech. - Danny nie miał ochoty iść. Twierdził, że Huff, jak zawsze nazywał ojca, potępia religię. Powiedziałam mu jednak, że jeśli nie uwierzy w Boga jak ja, nie będę się mogła z nim spotykać. Mówiłam poważnie - uśmiechnęła się nieśmiało. - Zależało mu na mnie na tyle, że poszedł na mszę. Po tym pierwszym razie uświadomił sobie, że brakowało mu w życiu Bożej miłości. Zrozumiał to i stał się innym człowiekiem. W tym względzie Huff, Chris i Beck Merchant w zupełności zgadzali się z Jessicą, chociaż przypisywali zmianę osobowości Danny'ego jakiemuś zdarzeniu, nie zaś odnowie w duchu religijnym. Postrzegali to jako coś złego, a nie pozytywnego. - Myślę, że byłaś bardzo dobra dla mojego brata, Jessico. Cieszę się, że cię spotkał, i dziękuję za to, że go pokochałaś. - Nie musisz mi dziękować - powiedziała Jessica załamującym się głosem. Z jej oczu popłynęły łzy, które zaczęła ocierać chusteczką. - Kochałam go z całego serca. Co ja teraz zrobię? Sayre przytuliła zapłakaną dziewczynę. Jej oczy również wypełniły się łzami, ze współczucia dla Jessiki i żalu po zmarłym. Danny nie poczuje już nic, gdy tymczasem ta młoda kobieta ma złamane serce, które może wyleczyć jedynie czas. W życiu człowieka zdarzają się rzeczy, których teoretycznie nie potrafiłby przeżyć, wydarzenia tak bolesne, że wolałby raczej umrzeć, niż trwać w agonii życia. Sayre doskonale wiedziała, jak to jest. Doświadczyła już bólu tak ogromnego, że chciała umrzeć. Zdawało się, że nic poza śmiercią nie uwolni ją od cierpienia. Instynkt przeżycia jest jednak zdumiewającym zjawiskiem. Serce bije, nawet gdy w człowieku umiera wola życia, płuca wypełniają się powietrzem, chociaż straciło się chęć do oddychania. I żyje się dalej. Sayre rozumiała żal narzeczonej Danny'ego. Nie próbowała jej pocieszać okrągłymi zdaniami. Po prostu trzymała ją w objęciach tak długo, jak było to potrzebne. Sama przeszła przez własne piekło, a wtedy nie miała przy sobie nikogo, kto by ją przytulił. Wreszcie Jessica przestała płakać. - Danny nie chciałby, żebym rozpaczała. - Otarła oczy, wydmuchała nos i uspokoiła się trochę. - Nie przyjmuję do wiadomości werdyktu koronera. - Jeśli cię to pocieszy, nie jesteś sama. Pewne niełatwe pytania zostały już zadane. Opowiedziała Jessice o spotkaniu z szeryfem Harperem i Wayne'em Scottem, dzieląc się wszystkimi szczegółami, które zapamiętała. Kiedy skończyła, dziewczyna zastygła w milczeniu, próbując ogarnąć nowe informacje, nim spytała: - Ten detektyw pracuje dla Rudego Harpera? - Wiem, o czym myślisz: Rudy Harper jest opłacany przez Huffa. Niemniej ten Scott wydaje się zdeterminowany, aby przeprowadzić dochodzenie. Dziewczyna w zamyśleniu skubała dolną wargę. - Danny ostatnio czymś się martwił. Kiedy go o to pytałam, zbywał mnie żartami. Mówił, że martwi się, jak mnie będzie utrzymywał albo co pocznie, kiedy po ślubie zrobię się gruba i niechlujna, albo czy będę go kochała, jeśli całkiem wyłysieje. Tego typu rzeczy. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy sobie tego nie wymyśliłam, ale znałam go na tyle dobrze, że jestem przekonana, iż miałam rację. - Nigdy ci nie mówił, co to za zmartwienie? - Nie, ale na pewno coś go gryzło. - Coś na tyle poważnego, żeby w końcu odebrać sobie życie? - spytała łagodnie Sayre. - Nie zraniłby mnie w taki sposób - odparła Jessica z uporem. - Nie zostawiłby mnie, żebym przez resztę życia zastanawiała się, dlaczego to zrobił i jak mogłam go od tego powstrzymać. Nie obciążyłby mnie taką odpowiedzialnością i zwątpieniem w siebie samą. Nie, Sayre. Nigdy nie uwierzę, że się zastrzelił. Przyznaję jednak, że inna możliwość jest przerażająca - dodała po chwili przerwy. - Danny był taki prostoduszny. Lubili go nawet pracownicy huty, którzy nie myślą o rodzinie Hoyle'ów w superlatywach. - Niekoniecznie, Jessico. Był dyrektorem działu zatrudnienia. Zajmował się zwalnianiem i przyjmowaniem ludzi do pracy, ubezpieczeniami i wynagrodzeniem. Tego typu rzeczy mogły przysporzyć mu wrogów. - Danny musiał się stosować do ustalonych zasad Huffa i wydaje mi się, że wszyscy pracownicy fabryki byli tego świadomi. Możliwe, ale ktoś powodowany zbyt silnym uczuciem zemsty mógł nie dostrzec różnicy. - Kiedy detektyw Scott zapytał nas, czy ktoś mógł pragnąć śmierci Danny'ego, Beck Merchant... jestem pewna, że Danny ci o nim wspominał... - Wiem, kim on jest - odparła Jessica. - Wszyscy wiedzą. To szycha w fabryce. On i Chris rozumieją się jak para łotrów. - Są aż tak dobrymi przyjaciółmi? - Niemal nierozłącznymi. Sayre postanowiła przemyśleć później również i tę sprawę. Wszystko, co usłyszał Beck, trafiało zapewne bezpośrednio do uszu Chrisa. - Kiedy szeryf Harper zapytał, czy wiemy o kimś, kto mógłby nastawać na życie Danny'ego, pan Merchant odpowiedział w naszym imieniu to, co w tamtej chwili chyba wszystkim przyszło do głowy. Hoyle'owie przez lata narobili sobie wielu wrogów i jeżeli ktoś chciał się zemścić, Danny był łatwym celem, jako najcichszy i najbardziej bezbronny z nas wszystkich. Po dłuższym milczeniu Jessica odrzekła: - Zapewne tak, chociaż boli mnie myśl, że Danny stracił życie przez kogoś, kto żywił urazę do rodziny za to, czego on nie zrobił. - Zgadzam się - Sayre zawahała się przez chwilę. - Zamierzasz powiedzieć Huffowi i Chrisowi o waszych sekretnych zaręczynach? - Pod żadnym pozorem. Moi rodzice wiedzieli o tym, ponieważ Danny poprosił tatę o moją rękę. Oni i moja siostra to jedyne osoby, które znają naszą tajemnicę. Nie powiedziałam o tym w szkole. Spotykaliśmy się zawsze poza miastem. Nawet w kościele byliśmy ostrożni, nigdy nie zostawaliśmy sami, pilnowaliśmy, by przebywać w grupie. Nie widzę powodu, żeby rozgłaszać o tym teraz. Wywoła to jedynie niepotrzebne kłopoty z twoim ojcem i bratem, a szczerze mówiąc, nie mam siły ani ochoty wdawać się z nimi w jakiekolwiek awantury. Chcę myśleć o Dannym, zachować o nim cudowne wspomnienia. Nie chciałabym usłyszeć czegoś, co zbruka ich piękno. - Niestety, muszę ci przyznać rację - powiedziała Sayre. - Myślę, że to rozsądna decyzja. Nie dawaj im okazji, aby sprawili ci dodatkowy ból. Chociaż dużo tracą, nie znając cię - uścisnęła Sprawdź - Swojego. Z jednej strony ją to ucieszyło, a z drugiej... - Pani Burchett miała więc rację. Skończyłeś z Ingrid, poszukasz następnej. - Nic z tych rzeczy. - Ach, czyli mogę spodziewać się jej powrotu? - Czemu tak cię to interesuje? - Ze względu na to. - Wskazała na długą suknię w ko¬lorze czerwonego wina, którą miała na sobie. - Jeśli od tej pory jesteśmy tylko we dwoje, mogę spokojnie przychodzić na kolację w dżinsach. Kąciki jego ust zadrgały podejrzanie. - Dzięki za uznanie. - Nie ma za co. Nalał szampana do kieliszków. - Nie rozumiem cię. Myślałem, że kobiety stroją się dla mężczyzn. - Tylko wtedy, kiedy chcą się komuś spodobać – odparła i nagle poczuła, jakby przeszył ją prąd - to ich palce zetk¬nęły się, gdy Mark podał jej kieliszek. Aby nie dać po sobie nic poznać, rzuciła z udawaną nonszalancją: - A mnie na tym nie zależy.