- Chcę, żeby zdjęto odciski palców z tego wraka. Musimy też obejrzeć miejsce, w którym stał. Sprawdzimy, czy na podłodze w garażu, czy gdzie indziej nie ma śladów płynu hamulcowego. I musimy zobaczyć te dokumenty z warsztatu. - Coś jeszcze? - Tak, myślę, że Amanda ma rację. Na początek porozmawiamy z Cricket Biscayne, a potem utniemy sobie pogawędkę z naszą ulubioną wdówką. - Dobra, weźmy się za Cricket. Jezu, co jest z tymi ludźmi? Nazwałbyś swoje dzieci Cricket i Sugar? Wprawdzie to tylko przezwiska, bo Cricket ma na imię Christina, a Sugar - Sheryl, ale i tak... Są już dorosłe, mogłyby zacząć używać normalnych imion. Chociaż co ja się czepiam, Sugar to striptizerka, a Cricket fryzjerka, fiu bździu w głowie, nie potrafi utrzymać się w pracy dłużej niż miesiąc czy dwa. Zapiszczał jej pager. - Cholera, jeśli to opiekunka do dzieci... - Wycelowała w Reeda palcem. - Nic nie mów - wiem. Już przygotowałam dwudziestopięciocentówkę. - Spojrzała na pager. - O Kur...kurka. To Bart. Pewnie znów powie, że nie może zapłacić alimentów. Ciekawe, co wymyśli tym razem. Samochód mu się zepsuł? Stracił kolejną pracę? Cienko przędzie? Cholera! I tak miesiąc w miesiąc! - Ruszyła korytarzem, cały czas pomstując. Reed wciąż zastanawiał się nad Amandą i jej teorią. Postanowił odebrać faksy. Było ich kilka, ale Amanda jeszcze nic nie przysłała. Jego uwagę zwrócił faks od Montoi, detektywa z Nowego Orleanu. Zawierał zdjęcie i opis Marty Vasquez. Fotografia była ziarnista, czarno-biała, przedstawiała ładną kobietę z krótkimi, ciemnymi włosami, z lekko zadartym, szerokim nosem i zmysłowymi ustami. Co się z nią stało? Jaki to ma związek ze sprawą Bandeaux? Z opisu wynikało, że Marta ma bliznę na brzuchu po ope-racji wyrostka robaczkowego i tatuaż przedstawiający kolibra na kostce lewej nogi. Studiowała, potem rzuciła studia i znów podjęła, ostatnio pracowała w firmie ubezpieczeniowej, ale zrezygnowała nagle bez podania przyczyny. To tak jak Rebeka, psychoterapeutka Caitlyn Bandeaux. Zbieg okoliczności? Mało prawdopodobne. Marta Vasquez, córka Lucille Vasquez, pokojówki, gospodyni i opiekunki potomków rodu Montgomerych. Więc Marta znała dzieci Camerona. Zmarszczył brwi. Zniknęła... tylko tyle wiadomo. Nikt jej nie widział od sześciu miesięcy. Przyglądając się fotografii, wrócił do swojego pokoju, z którego dobiegał dzwonek telefonu. - Detektyw Reed - powiedział, rzucając faksy na ogromną stertę spraw do załatwienia. Wszystko po kolei. Cricket została sama w salonie. Ostatnia klientka, bogata kobieta, która zarzekała się, że umrze, jeśli nie będzie miała nowej fryzury dzisiaj wieczorem, odjechała nowym cadillakiem, zadowolona wreszcie ze swoich pasemek w siedmiu kolorach i skomplikowanej fryzury, której ułożenie zajęło prawie trzy godziny. Cricket spojrzała na brudne ręczniki piętrzące się na pralce, ale pomyślała o Misty. Ta dziewczyna zaczyna pracę o nieprzyzwoitej godzinie - ósma? Dziewiąta? Nieważne. Pełna energii, nieustannie chichocząca Misty może chyba, do diabła, uprać i wysuszyć te ręczniki. Cholera, ta praca zaczyna ją wykańczać. Cały czas na nogach i jeszcze trzeba wysłuchiwać jędzowatych babsztyli. W kółko tylko ględzą o tych swoich mężach i dzieciach.

Bledsoe jeszcze nie skończył. – Rozmawiałem ze wszystkimi, którzy znali siostry Springer, prześledziłem ich kroki tamtego dnia. Funkcjonariusze rozmawiali z sąsiadami, przyjaciółmi, krewnymi. Szukaliśmy związku między nimi a bliźniaczkami Caldwell. Nic. – Potarł twarz dłonią. – Co oznacza, że wracamy do punktu wyjścia, do naszego przyjaciela. – Zrobił znak cudzysłowu w powietrzu. – Pozwolicie, że nie użyję słowa detektyw. To nie jest zbieg okoliczności. – Co jeszcze nie znaczy, że to on – wpadła mu w słowo Martinez. – Jeśli chcesz go w to wrobić, znajdź dowody. Rób, za co ci płacą. W tym momencie Hayes zauważył Bentza, który zmierzał prosto do jego biurka. – Zdaje się, że sam go o to zapytasz. – Uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia. – Jedziesz. – Owszem. – Bledsoe odsunął się, żeby Bentz miał dostęp do biurka. – Cześć, Bentz – powitał go. Bentz nie zwracał na niego uwagi, zmierzył go pogardliwym spojrzeniem. Wymachiwał brązową kopertą. – Dostałem to dzisiaj rano – powiedział i rzucił ją na biurko Hayesa. Zdjęcie. Fotografia przerażonej kobiety za kratą. Hayes poczuł, jak napinają się wszystkie mięśnie w jego ciele. Bentz odwrócił się przez ramię. – To moja żona – rzucił do Bledsoe. http://www.centrum-stylu.pl/media/ oryginałów, a nawet jeśli ci je da, moim zdaniem popełnisz błąd, angażując się w to. – Nie ma o czym mówić. Nie dał mi oryginałów. Ale wydawało mi się, że jesteś jego przyjacielem. Trinidad wzruszył ramionami. – Przyjaciel nie podsyca paranoi. – Pochyliwszy się nad stolikiem, zniżył głos: – Rick Bentz to bomba zegarowa. Po tym, jak zastrzelił dzieciaka Valdezów, prawie wybuchł, choć to było zrozumiałe. A potem nigdy nie wziął się w garść. Myślałem, że w Nowym Orleanie jakoś się pozbierał. Wieść niesie, że rozwiązuje tam najtrudniejsze sprawy o morderstwo, że jest lokalnym bohaterem. Ale był czas, kiedy tyle brakowało – podniósł dłoń i złączył kciuk i palec wskazujący – by mu odbiło. I teraz w końcu do tego doszło. Wiesz, co ci radzę? Powiem to, chociaż wcale nie prosiłeś o poradę. Trzymaj się z daleka od tego, co kombinuje. – Jeszcze nic nie zrobiłem. – No cóż, problemem jest właśnie Jeszcze”, prawda? – Trinidad zacisnął usta.

– Ale to dobry glina. Zazwyczaj ma instynkt. – Chce wrobić Bentza. – Nie. – Trinidad urwał papierowy ręcznik. – Mówi tylko, że mamy mu się przyjrzeć. – Wytarł ręce, zgniótł ręcznik i cisnął do kosza z gracją szkolnego mistrza koszykówki. – Przecież to nie zaszkodzi. – Umilkł na chwilę. – Bentz myślał, że ratuje mi życie i zabił dzieciaka. Bywa. Nie uważam go za świętego. Popełnił wiele błędów, jak my wszyscy. Sprawdź Usłyszał kliknięcie – odpięła pas bezpieczeństwa, pochyliła się nad nim i po ledwie wyczuwalnym wahaniu pocałowała go z pasją i pożądaniem młodości. Przed oczami stanęły mu obrazy z przeszłości, dzikie, zmysłowe. Przypomniał sobie jej uśmiech, jej delikatną skórę, zarys jej karku. Ze wspomnieniami powrócił ból, to, jak go zraniła, jak go poniżała, jak brała kochanków... Boże, jak on ją kochał. I nienawidził. Ale to nie jest Jennifer. Wraz z tym stwierdzeniem ostygły zmysłowe wizje. Co on sobie myślał? Kto to jest? Pomyślał o O1ivii, kobiecie, która wznieca ogień w jego żyłach i przenika do jego snów. To jej twarz widział oczami wyobraźni; jasne włosy, różowe usta, oczy koloru whisky, które zaglądają w głąb jego duszy. Wystarczyło, by musnęła mu kark palcem, a był gotów.