Czuła, ¿e cos przed nia ukrywaja, cos o kluczowym

w swojej białej poscieli, cudownie nieswiadom zła tego swiata. - Och, koteczku. - Marla czuła, jak łzy ulgi napływaja jej do oczu. Wszystko w porzadku. Jej dzieci sa bezpieczne. Nikt na nia nie napadł. Nic złego sie nie dzieje w tej strze¿onej jak forteca posiadłosci. Cissy ma racje. Wszystko psujesz. Wez sie lepiej w garsc, Marla. I to szybko. Pociagneła nosem, wytarła go i powstrzymała cisnace sie do oczu łzy. W domu nie ma ¿adnych niepowołanych osób. ¯ycie toczy sie swym normalnym trybem... na tyle normalnym, na ile to mo¿liwe w tej sytuacji. ¯oładek, z którego dobywało sie teraz dziwne bulgotanie, nadal ja pobolewał, ale poza lekkimi mdłosciami, 215 czuła sie zupełnie dobrze. Jesli sama nie uporasz sie z ta paranoja, powiedziała sobie, skonczysz w szpitalu psychiatrycznym. - Nie - wyszeptała cicho, prostujac plecy. Ta mysl była nie do zniesienia. Ju¿ ten dom czasami przypominał wiezienie, ale zostac zamknieta w zakładzie... mowy nie ma. Nigdy. Skrzy¿owała ramiona na piersi, tłumaczac sobie, ¿e to tylko http://www.cleverkidsnursery.pl/media/ - Dlaczego miałby się bawić w głuchy telefon? - Nie wiem i nie jestem pewien, czy to był on - odparł Nevada - ale to o nim od razu pomyślałem. Wydaje mi się to najbardziej prawdopodobne. - Zmrużył gniewnie oczy i zerknął na taflę wody. - Chyba jestem tak samo podły jak inni ludzie w mieście. - To znaczy? - Teraz kiedy McCallum jest na wolności, ludzie są zdenerwowani i mówi się, że będą przez niego kłopoty. - To akurat żadna nowość. - Ale jeśli on dzwoni do ciebie... - Zaraz, chwileczkę. Ktoś zadzwonił do domu. Nie do mnie. I nawet nie wiemy, czy to był McCallum. Nevada zacisnął wargi. - Jest coś jeszcze. - Co takiego? - zaniepokoiła się. - Kręci się tu jakaś reporterka, Katrina Nedelesky, i wszystkich wypytuje. Pisze dla magazynu „Lone Star”.

całego ¿ycia. Próbowała cos powiedziec, zwrócic na siebie ich uwage... Dlaczego nie mo¿e mówic? W przypływie frustracji zacisneła palce na kołdrze. - Widziałas to? - zawołał Alex. - Co? - Poruszyła sie! Spójrz na jej reke. Sprawdź Wygladała na zdenerwowana, a na rekach trzymała Jamesa, który marudził i popłakiwał. - Nie było was całe godziny. - Przepraszam, to moja wina - powiedziała Marla, biorac syna z rak babci. - Co słychac, kolego? - spytała uszczesliwiona, ¿e przestał płakac i spojrzał na nia wielkimi, ciekawymi oczyma. - Tak lepiej, co? Miałam kilka spraw do załatwienia - zwróciła sie do tesciowej. - A potem wstapilismy jeszcze na komisariat. W koncu zło¿yłam oswiadczenie dotyczace wszystkiego, co mi sie przypomniało o wypadku. Zabrało nam to wiecej czasu, ni¿ sadziłam. Starsza pani sciagneła usta z niezadowoleniem, ale Marla postanowiła, ¿e nie da sie wpedzic w poczucie winy. - Zaraz bedzie kolacja - oznajmiła Eugenia.