chatki, gdzie na oknie był wydrapany krzyż, i rozum stracił. Coś tam zobaczył. A potem, w tym samym miejscu, inny człowiek, którego też trochę znałem, zastrzelił się z pistoletu. Oj, ależ się rozgadałem! To przecież tajemnica – przestraszył się Lew Nikołajewicz. – Powiedziano mi to w największym sekrecie, dałem słowo. Niech pan nikomu więcej o tym nie mówi, dobrze? Tak, tak – powiedział do siebie śledczy i mocno potarł nasadę nosa, żeby złagodzić wściekłe pulsowanie krwi. Tak, tak. – Nikomu nie powiem – obiecał, udając, że ziewa ze znudzeniem. – Ale wie pan co, pan mnie też wydaje się bardzo sympatyczny. I do tego okazuje się, że mamy wspólnego znajomego. Czy nie zechciałby pan posiedzieć ze mną przy filiżance herbaty lub kawy? Pogadalibyśmy o tym i owym. Chociażby o Dostojewskim. – Będę uszczęśliwiony! – ucieszył się Lew Nikołajewicz. – Wie pan, tak rzadko udaje się spotkać tutaj oczytanego, prawdziwie kulturalnego człowieka. A poza tym – rozmowa ze mną nie każdego interesuje. Niewiele umiem, jestem niewykształcony, czasem mówię niedorzeczności. No, możemy posiedzieć choćby w „Dobrym Samarytaninie”. Podają tam oryginalną herbatę, przydymioną. Do tego niedrogo. Już był gotów natychmiast iść i porozmawiać z nowym znajomym, ale breguet w kieszeni Berdyczowskiego zabrzęczał cztery razy głośno i jeden raz cicho. Było już piętnaście po czwartej – okazuje się, że aż tak długo się modlił. – Drogi panie, mam teraz bardzo pilną sprawę, to może potrwać dwie albo trzy godziny... http://www.csf.net.pl „Zgwałćcie mnie” i ubierzemy go w nią na występy podczas pieprzonego procesu? – Shep! – Sandy, a jak myślisz, co się stanie? Jak myślisz, dlaczego tak bardzo się boję? Mama milczała. Wyglądała, jakby miała się rozpłakać. Becky już miała buzię mokrą od łez. – Muszą być jakieś inne możliwości – powiedziała w końcu mama, ale jej głos nie brzmiał już tak pewnie. – Musimy porozmawiać z Johnsonem, zapytać go. Zobaczymy, co się da zrobić... – On nie może trafić do więzienia, Sandy. Nie dopuszczę do tego. Nie dopuszczę. Sandy bezwiednie przesuwała dłońmi po skrzyżowanych ramionach. – Nie wiem już, co robić – szepnęła. – Czuję... że najgorsze jeszcze przed nami. – Wymyślę coś, Sandy. Jest moim synem. Daj mi czas, a ja już coś wymyślę. Mama w końcu skinęła głową. Becky ścisnęła mocniej Wielkiego Misia i odeszła od
Ciekawska pani Polina odeszła nieco dalej, po czym odwróciła się, włożyła okulary i w nagrodę za tę przezorność stała się naocznym świadkiem interesującej sceny. Do trapu podszedł brat Jonasz, zobaczył damę w czerni i zatrzymał się jak wryty. Ale wystarczyło, by go przywołała krótkim, władczym gestem, i kapitan niemal w podskokach rzucił się na molo. Polina Andriejewna znów przypomniała sobie o ślubach czystości zakonnej i pokiwała głową. Zdążyła zauważyć jeszcze jeden ciekawy szczegół: zrównawszy Sprawdź Becky. Rainie zatrzymała się u podnóża schodów. Próbowała podjąć decyzję, czy od razu jechać, czy przez resztę słonecznego popołudnia pospacerować po mieście, kiedy usłyszała za sobą czyjś głos. – Cześć, Rainie. Odwróciła się i od razu go zauważyła. Uśmiechnęła się radośnie. Dopiero po chwili się zreflektowała, ale było już za późno. Quincy, w jeden ze swoich drogich, szytych na miarę garniturów i nobliwym niebieskim krawacie opierał się niedbale o kamienną ścianę. Nie widziała go od dwóch tygodni. Po wypadkach na wzgórzu, natychmiast musiał udać się do miast, gdzie wcześniej doszło do sprowokowanych przez Hawkinsa tragedii i zająć się wznowieniem dawno zamkniętych dochodzeń. Wyobrażała sobie, że od tamtej pory lata po całym kraju, przesłuchując młodzież i żonglując kolejnymi zdjęciami z miejsc zbrodni.