- Tam, skąd ją przyniosło.

- Nie panikuj. Władczyni kocha straszyć poddanych - sądzi, że dzięki temu będą sumienniej wykonywać jej polecenia, lecz nie pamiętam, by kara przekraczała winę. Unie będzie przetrzymywać na siłę Lena, chyba, że sam zechce zostać. Chyba nie jechał tutaj w nadziei na jeszcze jedno losowanie. Ścisnęło mi serce, lecz tylko na chwilę, bo szybko się opanowałam. Na co, właściwie, liczyłam? Jednak coś o wiele bardziej mnie niepokoiło. - Nie zrozumiałeś, Rolar. Len jest rzeczywiście potrzebny jej dla przedłużenia rodu, ale ona nie jest wampirem! Jest łożniakiem, i zamierza zawładnąć jego ciałem od razu po zakończeniu obrzędu. Dlatego nas tak chętnie wpuścili do Arlissa, nawet Straże nie byli przeciwni, by nas nie wystraszyć – czekali aż sami tu przyjdziemy! - Wolha, nie gadaj bzdur. - z oburzeniem stwierdził Rolar. – Skąd wiesz, że Władczyni jest łożniakiem? Gdzie masz dowody? - A chociażby to! – pomachałam mu przed nosem złotą obręczą. - Po prosto mogli to podrzucić. - Do skarbnicy, gdzie chodzi tylko Lereena i ty? Gdzie tu jest sens? A żebyś widział, jak zareagowała na wiadomość o zagładzie całej ambasady! W żaden sposób! Ona nie wie nic nowego, szpiedzy od dawna ją kontrolują. - Lereena jest w swoim żywiole.- z uśmiechem po¬kołysał głową Rolar. – Ona uważa, Władczynie nie mogą okazywać uczuć, bo to je dyskryminuje. Lecz w głębi duszy pozostaje zwyczajną kobietą, współczującą i wrażliwą. Pewnie teraz nerwowo chodzi po sali tronowej, zamknąwszy okiennice i zdjąwszy pantofle, by straż przed drzwiami nie słyszała stuku obcasów. - Albo będzie dokańczać jeść resztki czekolady, która została. Mówisz tak, bo nie możesz uwierzyć, że prawdziwa Lereena jest martwa. - Masz manię prześladowczą! - Oboje wpadacie w skrajność. - wtrąciła się Orsana. -- Mamy tylko rzucony zza krzaka sztylet. On udowadnia, że łożnicy są w Arlissie, ale jest ich niewiele, może, w tylko jeden, sam niedobry, który łazi za nami od samego świętego źródła. Ten, co zwiał ze wszystkimi końmi. Ona mogła podrzucić do skarbnicy obręcz, by zniszczyć dolinę - przecież wcześniej lub później tutaj zjawi się ambasada z Dogewy, zaniepokojona długotrwałą nieobecnością swojego Władcy. - Myślisz, że arlijskim skarb leży sobie na kupce na tyłach podwórka? - oburzył się Rolar. – Tam nie można ot tak sobie wejść, przed drzwiami stoi ochrona, a wewnątrz jest masa pułapek. Wlazłem w skarbnicę przez tajne przejście, o którym wie tylko Władczyni i niektórzy z najbliższego otoczenia. - Więc ona ufa nie tym, komu trzeba. -- wyjrzałam przez okno i na wszelki wypadek objęłam dom szpiegowską osłoną. W odróżnieniu od ochronnej, ta osłona wykrywała obecność innych osób w pobliżu, przecież prócz szpiegów do drzwi mógł podejść posłaniec, a nie chciałam odpowiadać przed Władczynią za zwęglone ciało. -- Orsana mówi prawdę. – Jeśli Lereena i wszyscy jej poddani są łożniakami, nie próbowali by ciebie zabić po cichu, i bez ceremonii załatwili by was póki siedzieliście ze związanymi rękami. Ot tylko wątpię, że jest tu tylko jeden łożniak i przybył on w ślad za nami. Dziwne rzeczy się tu dzieją. Boję się, Rolar, że twoja dolina jest gniazdem, skąd oni rozpełzają się po całej Belorii jak pluskwy. - Bzdury! - Wampir poskoczył i rozdrażniony zaczął chodzić po pokoju. Doskonale, zresztą, bezdźwięcznie. – Po co wysyłali do Dogewy ambasadę i podmieniali ją? Dlaczego od razu nie wysłali za Arr`akkturem łożniaków? - Ambasadą mogło rządzić Lereena, co jest najbardziej prawdopodobne, a historia z zamianą... kjaardy! - oświeciło mnie. -- One z daleka wietrzą metamorfy, a epidemia wybuchła nie bez przyczyny. Prawdopodobnie je potruli.. prawda, nie mogę pojąć, czym, trzeba będzie się rozejrzeć. Ambasadę, od której z piskiem odskakują wszystkie jadące w przeciwnym kierunku konie, zrzucając jeźdźców lub wywracając wozy, nie mogła nie wy-wołać podejrzeń. A oni od razu by pobiegli do Lena prosić o pomoc Nadworną Wiedźmę. A wtedy byłam w dolinie! - Jesteś Nadworną Wiedźmą, więc dlaczego ich od razu nie załatwiłaś? - ze złością rzucił Rolar, znów usadawiając się na podłodze obok naszego łóżka. - Nie bój się, wiedząc czego szukać, w mig bym to znalazła. Przeczytałabym kilka zaklęć, wzięła włosy, łyżkę krwi do analizy, i wszystko by się wydało! Nie są zdolni regenerować się tak szybko jak wampiry, bo giną od jednego poważnego zranienia. -- powiodłam palcem po purpurowej szramie, która została w miejscu wyrwanego sztyletu. Rolar, wzdrygnął się, odsunął i narzucił na siebie koszulę. - No dobrze, przypuśćmy - nerwowo zgodził się. – ale dlaczego nie czekali na posłów a wyjechali im na przeciw? Jedna sprawa - zastać znienacka uzbrojony oddział, chroniący Władcę, czujny w najwyższym stopniu, a zupełnie inaczej - wyśledzić wampiry pojedynczo, przed drzwiami własnych domów, kiedy nie spodziewają się napadu. Na to akurat mogłam odpowiedzieć: http://www.cyklinowanie.edu.pl - Jakie, kochany? - Że to moja wina. - Ależ skąd! - wykrzyknęła z oburzeniem. - Przecież odszedł przeze mnie. - Słowa z trudem przechodziły mu przez usta. - To ja go zmusiłem. - Zamknął oczy. Spod rzęs pociekły mu łzy. - Gdybym tak na niego nie napadł... Cały gniew Lizzie na męża wrócił ze zdwojoną siłą. - Nie, Jack, rozumiesz? Absolutnie nie! Otworzył oczy - Ale taka jest prawda. - Nie! - W tej chwili znienawidziła Gare Novak za to, że nie mogła przytulić syna, gdy najbardziej tego

- Może pojechałbyś ze mną? Ash odłożył sztućce, dłonie oparł o blat stołu, jakby chciał się zerwać i uciec. - Mowy nie ma. Wszędzie, tylko nie do lekarza. - Jesteś jej opiekunem, nie formalnym, ale jesteś. Jej krewnym - przekonywała Maggie. - Powinieneś pojechać. Sprawdź głowy. Nadinspektor Kirby - kiedy Shipley do niego poszła - czuł, że to prawda, chociaż daleko bardziej odpowiadał mu alternatywny scenariusz, zgodnie z którym Bolsover trzymał kamień i szmatę gdzie indziej aż do zakończenia przeszukania. - Przecież mógł je po prostu wyrzucić - zasugerowała Shipley. - Na przykład do pojemnika na śmieci daleko stąd, albo zakopać w ziemi, albo spalić szmatę, opłukać kamień i podrzucić komuś do skalniaka. - Albo schować w sprawdzone już przez nas miejsce - upierał się Kirby. - Helen, ludzie naprawdę robią