A może, pomyślała z nadzieją, w końcu ją pokocha albo przynajmniej polubi, jeśli puści w niepamięć okoliczności zawarcia ich małżeństwa?

Z początku nie potrafiła mu odpowiedzieć, ale po chwili zebrała się na odwagę. - Po prostu nie mogę. Z przyczyn osobistych. - Chodzi o mnie? Nie kochasz mnie? Myliłem się... Amy mówiła nieprawdę... Wcale nie powiedziałaś mamie, że się we mnie zakochujesz? R S - Powiedziałam. - W jej głosie słychać było smutek. - Powiedziałam mamie, że się w tobie zakochuję - powtórzyła. - To dlaczego nie chcesz wyjść za mnie za mąż? Wciąż uważasz, że jestem zarozumiałym szowinistą i... - Nie! Jesteś wspaniały! - Ale nie chcesz wyjść za mnie za mąż? Ze smutkiem pokręciła głową. - Nie mogę. Spojrzał jej prosto w oczy. - Musisz mi powiedzieć dlaczego! - Chodzi o... Chodzi o Jamiego - wyrzuciła po chwili. - A właściwie o jego ojca. Nie mogę nic więcej powiedzieć, ale zaufaj mi. Gdybyś znał prawdę, gdybyś wiedział, że cię oszukałam, http://www.dentysta-sadysta.net.pl - Mój Boże, mam nadzieję, że to nieprawda - odparła dobra kobieta. - Biedny Lysander! Byłoby wielką nieroz-tropnością, gdyby odczuwał słabość do panny Stoneham. - Na szczęście, to nie nasza sprawa - rzekł lord Fabian. - Ale jeśli tak jest, szkoda mi go, Mario. Lubię twojego kuzyna, a ma już wystarczająco dużo kłopotów na głowie. Lady Fabian przyznała mu rację. Teraz, rozglądając się po towarzystwie, przypomniała sobie tamtą rozmowę. Zauwa¬żyła, że Lysander jest pochłonięty rozmową z panną Baverstock i sprawia wrażenie zadowolonego. Ale oto zerknął nagle na Clemency. Nie było to spojrzenie zakochanego. Lady Fabian nie dostrzegła w nim żadnej czułej delikatności, niczego, co potwierdzałoby domysły męża, Jednakże, na pewno nie było obojętne. Obiad dobiegł końca, właśnie zniknął ostatni kawałek placka ze śliwkami. Lysander oparł się o pień drzewa i z wolna gryzł jabłko. W misce z wiśniami widać było dno, a koło jednego z koszy leżała sterta pustych butelek. Nikt nie miał ochoty wstawać. Oriana wprawiła w osłupienie Adelę i Dianę, kładąc się na plecach na trawie i zamykając oczy. Mark przeniósł wzrok z Arabelli na Clemency, po czym rzekł: - Arabello i Diano, co z waszym zielnikiem, o którym tyle słyszałem? Może się przejdziemy? Diana wyprostowała się, niepewna, co powiedzieć, jednak Arabella machnęła tylko ręką i rzuciła: - Za gorąco. - Chodźmy w takim razie popluskać się w wodzie. - W wodzie? - Arabellą aż usiadła z wrażenia. - Czemu nie? Jest upał i mały spacerek po wodzie na pewno nas ochłodzi. Clemency pozbierała myśli. Pan Baverstock nie może pójść sam z Arabellą, nie będzie to przyzwoite. Zatem musi iść z nimi.

- Kochanie, nic, co mi powiesz, nie zmieni tego, co do ciebie czuję... - Proszę... - Czuła się tak, jakby miała usta pełne piasku, - Nie powiedziałam ci jeszcze najgorszego. Nie będzie mi łatwo o tym mówić, więc proszę... Nie przerywaj mi. - Dobrze - zgodził się. - Nie będę przeszkadzał - obiecał. Sprawdź Lysander Candover siedział w bibliotece swojej miejskiej posiadłości i ze skrzywioną miną słuchał wywodów prawnika. Minęło pół roku, odkąd - po śmierci ojca, trzeciego markiza Storringtona, i po odejściu niedługo potem z tego świata w pijackiej bójce starszego brata Alexandra - stał się piątym markizem Storringtonem. - Czemu, u diabła, nie powiedziano mi wcześniej o finan¬sowych kłopotach naszej rodziny? - spytał z irytacją, pocierając palcem podstawkę kieliszka z brandy. - Dobry Boże, człowieku, jesteśmy zadłużeni po uszy, stale zmniej¬szają się wpływy z czynszów i nie mamy ani grosza na pokonanie choćby podstawowych prac remontowych w ma¬jątku, nie wspominając już o domu w mieście! - Rzucił okiem na sufit, w miejsce, gdzie jeden z narożników sczerniał od wilgoci. - Świętej pamięci markiz Storrington, pański zacny ojciec, zawsze był zdania... - zaczął mecenas ze smutkiem w głosie. - Nic nie mów, niech zgadnę! - Lysander uniósł rękę. - Zapewne twierdził, że wszystkiemu zaradzi pewniak na Newmarket, jeden z jego szczęśliwych rzutów kośćmi. - Był, niestety, dość niefortunnym graczem. - Prawnik pokręcił smętnie głową. - Domyślam się, że Alexander... - zaczął markiz, ale przerwał po chwili. Było rzeczą powszechnie wiadomą, że lord Alexander prowadził nader rozwiązły i kosztowny tryb życia. Bez opamiętania szastał pieniędzmi, wydawał je tak, jakby lal wodę z konewki. Bezkrytycznie i z konsekwencją godną lepszej sprawy realizował swoje ekstrawaganckie zachcianki, toteż nic dziwnego, że jego śmierć nie wzbudziła w najbliż¬szych żadnego żywszego uczucia poza ulgą. Lysander przypuszczał, że nieodpowiedzialne zachowanie brata w rów¬nym stopniu co nieszczęśliwa gra ojca przyczyniło się do fatalnego stanu rodzinnych finansów. Mimo wszystko różnili się między sobą - stary markiz przynajmniej żył uczciwie, lord Alexander zaś był zdolny do wszelkich oszustw. Lysander, który niespodziewanie w wieku dwudziestu sześciu lat musiał stawić czoło tylu problemom, prowadził dotąd równie beztroskie i szalone życie, jak poprzednicy. Jako młodszemu synowi przypadła mu w udziale znacznie skromniejsza sumka, ale kierując się zdrowym rozsądkiem potrafił tak rozplanować wydatki na kosztowne rozrywki, konie i kobiety, że zdołał uniknąć wpadnięcia w jeszcze większe kłopoty. - A co z Arabellą? - zapytał. Chodziło o jego siostrę, szesnastoletnią samowolną panienkę, zmyślną i śliczną jak obrazek. W pół roku przewinęło się przez jej życie przynaj¬mniej sześć guwernantek. Pan Thorhill westchnął i z dezaprobatą pokręcił głową. - Ojciec pana uważał, że ma jeszcze czas, by zapewnić przyszłość pańskiej siostrze. Lysander sięgnął po karafkę i nalał sobie kolejny kieliszek brandy.