Idealnie.

O1ivia nie miała pojęcia, ale za żadne skarby nie sprawi jej tej satysfakcji, nie da się zabić. Z pewnymi oporami zjadła kanapkę, chociaż obawiała się, że może być zatruta. Ale nie. Przeżyła. Wypiła też napój i skorzystała z wiadra jako toalety. Obrzydliwe, ale spełniło swoją funkcję. Przez cały czas rozmyślała o swoim losie. Musi uciec, nieważne jak. Nie może liczyć, że Bentz czy policja pospieszą jej na ratunek. Nie, pomyślała, wpatrzona w wiosło na ścianie; musi to zrobić sama. Rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu czegokolwiek, co pomogłoby jej się uwolnić, ale niczego nie dostrzegła. Wracała wzrokiem do wiosła. Gdyby udało jej się jakoś go dosięgnąć, mogłaby uderzyć porywaczkę, ogłuszyć ją i zdobyć kluczyki. Och, dałaby dużo, żeby odwrócić sytuację, zamknąć tę sukę w klatce i przechadzać się po pomieszczeniu z paralizatorem i kanistrem benzyny. Przyglądała się wiosłu. Drewniane, pomalowane w czerwone, białe i niebieskie paski, wydaje się na tyle ciężkie, że da się nim ogłuszyć kobietę. I właśnie to chciała zrobić. O ile oczywiście wymyśli sposób, żeby je dosięgnąć. Czuła kołysanie łodzi i wiedziała, że znajduje się przy przystani. Porywaczka twierdziła, że nikt nie usłyszy jej krzyków, ale to chyba kłamstwo. O1ivia rozróżniała krzyki mew i głosy ludzi, warkot silników, ale wszystkie dźwięki docierały do niej, jakby stłumione, zapewne dlatego, że była tu sama, i poprzez szelesty i skrobanie szczurów podświadomie nasłuchiwała http://www.dobra-ortopedia.edu.pl – Dobrze. W porządku. Mamy dużo spraw do omówienia. – Wiem. – Zawahał się. – Uważaj na siebie, Liwie. Kocham cię. Ogarnęła ją fala uczuć. Głupie łzy, znowu pieką pod powiekami. – Ja ciebie też. To ty uważaj. Odłożyła słuchawkę, wbiła wzrok w sufit. Może powinna była błagać go, by dał sobie spokój z poszukiwaniami i wracał do domu. Oczywiście teraz jest na to za późno, skoro zginęło tyle osób. Rick musi zostać w Los Angeles. Chciała, żeby dokończył to, co go tam popchnęło. A potem wróci do domu na dobre, a ona powie mu o dziecku. Nie wcześniej. Wiedziała, że jeśli to zrobi, Rick wsiądzie do najbliższego samolotu lecącego na wschód. I nigdy sobie nie daruje, że nie dowiedział się, co się w końcu stało z Jennifer. Zgasiła światło. Chciała, żeby to wszystko się skończyło. Na zawsze. Nie chciała, żeby Bentz żałował, że porzucił kogoś w potrzebie, żeby jakaś jego cząstka czy marzenia zostały tam, w słonecznej

Nie powinni mieć kłopotów ze zdobyciem nakazu. Na miejscu zbrodni znaleziono krew tej samej grupy co krew Caitlyn, samochód taki jak jej widziano tej nocy koło domu Bandeaux, rozwodziła się ze zmarłym w nieprzyjemnych okolicznościach, a Bandeaux 118 odgrażał się, że oskarży ją o przyczynienie się do śmierci dziecka. W dodatku miała problemy ze zdrowiem psychicznym. Naprawdę trudno nie zauważyć, że Caitlyn Bandeaux jest w samym centrum całej tej sprawy. Trzeba się tylko dowiedzieć, jaką odegrała rolę. To był długi tydzień. Ale już się kończył. Dzięki Bogu. Amanda wcisnęła pedał gazu i nieduży kabriolet wyrwał do przodu, mijając szybko bagna, gdzie w wysokiej trawie brodziły białe czaple, a w mętnej wodzie czaiły się krokodyle. Wiatr targał jej włosy. Napięcie spowodowane pracą i całym tym bałaganem z Joshem Bandeaux powoli ją opuszczało. Zmieniła bieg i wyprzedziła faceta w bmw, co dodało jej animuszu. Za to jego zamurowało. Spojrzała w tylne lusterko i uśmiechnęła się szeroko do siebie, Ian będzie dzisiaj w domu, a ona coś ugotuje. Coś z homarem, mąż uwielbia homary. I do tego chrupiące francuskie pieczywo. I wino. Dobrze będzie go zobaczyć, pomyślała, wypatrując zjazdu z autostrady. Jej małżeństwo nie było idealne, Ian był takim samym głupkiem, jak inni faceci, ale i z nią niełatwo było żyć. Dzisiaj jednak wybaczyła mu wszystko. Zmieniła pas, żeby zjechać z autostrady, i przed skrętem nacisnęła hamulce. Nie zadziałały. Wzięła głęboki wdech. Adrenalina buzowała jej w żyłach. Jeszcze raz nacisnęła pedał, zakręt zbliżał się z zawrotną prędkością. - Cholera! - Zmieniła bieg, nacisnęła niesprawne hamulce, zjechała na pobocze. Samochód wyrywał się jej spod kontroli. Mocując się z kierownicą, minęła znak stopu, z piskiem wpadła w zakręt i zjechała na przeciwny pas. Serce waliło jej jak oszalałe. Na szczęście nikt nie jechał z naprzeciwka. - Boże, pomóż. - Z całych sił pociągnęła hamulec ręczny i zmieniła bieg. Samochód zjechał z pobocza, stoczył się z pagórka prosto na drzewo, które mijała codziennie w drodze do pracy. Zebrała się w sobie. Zaraz się to stanie, pomyślała z furią, trzymając mocno kierownicę w oczekiwaniu na zderzenie. To jedyne drzewo w pobliżu szosy. Nieduże. Na pewno przeżyję, powiedziała sobie. Jeśli tylko nie uderzę centralnie. Bum! Szarpnęło samochodem. Rzuciło ją do przodu, głową uderzyła w kierownicę. Pas bezpieczeństwa naprężył się gwałtownie. Szyba potłukła się, metal powyginał. Za oczami poczuła silny ból. Jęknęła i spojrzała w popękane lusterko wsteczne, gdzie wydawało jej się, że widzi... zbliżającą się kobietę, kobietę, którą znała. Potem ogarnęła ją pustka, żadnej kobiety, żadnego bólu, nic, tylko czarna otchłań utraconej przytomności. Rozdział 18 Zdaje się, że ktoś majstrował przy hamulcach - powiedział przez telefon zastępca szeryfa Fletcher. - Mechanik obejrzał już pobieżnie podwozie sportowego samochodu Amandy Drummond, stojącego teraz na naszym parkingu, gdybyś chciał mu się przyjrzeć. 119 - Majstrował? - powtórzył Reed, wkładając marynarkę i żonglując telefonem. Siedział w biurze po godzinach, gdy zadzwonił telefon. - Przewód hamulcowy został przecięty? To brzmi jak scenariusz starego filmu. Kiepskiego starego filmu. - Przyjedź i sam obejrzyj. - Będę za pół godziny. Wyszedł z komisariatu, wsiadł do samochodu i pojechał za miasto. Na parking dojechał w ciągu dwudziestu pięciu minut. Zastępca szeryfa zaprowadził go do garażu. Wewnątrz na podnośniku stał rozbity triumph Amandy Montgomery. Przód miał wgnieciony, wiśniowa karoseria była pogięta, koła przekrzywione. - Wygląda na to, że miała szczęście - zauważył Reed, chociaż samochód najbardziej ucierpiał od strony pasażera. - Tak. Gdyby uderzyła centralnie, to marne szanse. - Zniszczenia po stronie kierowcy były raczej niewielkie. - Spójrz! - Fletcher postukał w długą rurę pod silnikiem. Podwozie było brudne od błota i smarów. - Popatrz tutaj, to przewód hamulcowy. - Wskazał długopisem wyjętym z kieszeni. - Tutaj wychodzi ze zbiornika, a tu został przecięty. - Przecięty? - Tak. - Czy to nie mógł być przypadek? - Nie wydaje się. Raczej ktoś go przeciął, a kiedy płyn wyciekł, hamulce przestały działać. Przecięcie przewodu to żadna sztuka. - Twarz miał poważną. - Ktoś chciał rozwalić ten samochód i jego kierowcę. Miała cholerne szczęście, że tylko tak się to skończyło. - Gdzie ona jest? - W szpitalu Matki Boskiej Niezawodnej Nadziei. Straciła przytomność, ma kilka zadrapań i pewnie siniaki od pasa bezpieczeństwa, ale gdy wsadzali ją do karetki, odzyskała przytomność i była mocno zdziwiona tym, co się wokół niej działo. Nie chciała jechać do szpitala, ale przekonaliśmy ją, że jednak powinna. Trzeba przecież zrobić badania i tak dalej. - Kto zgłosił wypadek? - Kobieta, która widziała całe zdarzenie. Jechała za nią i nagle zauważyła, że pani Drummond ma jakieś kłopoty. Kiedy triumph walnął w drzewo, zadzwoniła na pogotowie. Czekała na miejscu wypadku, a potem wydarzyło się coś dziwnego. Pani Drummond obudziła się, zobaczyła ją i zaczęła na nią krzyczeć. - Kim ona jest? - Nazywa się Christina Biscayne, używa imienia Cricket. Reed nadstawił uszu. - Jechała za Amandą Drummond? - Tak, jechała do przyjaciółki. - Reed postanowił koniecznie spotkać się z Cricket Biscayne. Porozmawiał jeszcze chwilę z Fletcherem, ale nie dowiedział się już niczego więcej. Z policyjnego parkingu pojechał do szpitala Matki Boskiej Niezawodnej Nadziei. Był to mały prywatny szpital, najbliższy miejsca wypadku. Amandę właśnie wypisywano. Siedziała przy drzwiach na wózku. Jej włosy były w lekkim nieładzie, a na twarzy miała kilka zadrapań. - Na co czekamy? - Lekarz musi się jeszcze podpisać - powiedziała pielęgniarka. - Myślałam, że już to zrobił. 120 Sprawdź biurka. Hayes odsunął krzesło. – Może los się do nas uśmiechnie. Martinez już szła korytarzem, ale zatrzymała się i spojrzała na Hayesa przez ramię. – Jasne. I może mój chłopak Armando padnie dzisiaj na kolana i wręczy mi zaręczynowy pierścionek z trzykaratowym brylantem – żachnęła się. – Wybaczcie, ale nie liczyłabym na to. Łódź nie stanęła w płomieniach. Ani przed, ani po wizycie porywaczki. O1ivia nie wiedziała, dlaczego oszczędzono jej śmierci w płomieniach, ale odetchnęła – czas płynął, a ona żyła dalej. Uspokoiła się. Odrobinę. Wiedziała, że psychopatka, która ją porwała, w końcu ją zabije, ale najpierw osiągnie swój cel. Czego mogła chcieć? O1ivia nie miała pojęcia, ale za żadne skarby nie sprawi jej tej satysfakcji, nie da się zabić.