Uchodził za eksperta. Teraz we śnie nie powracały do niego krzyki Candy Wallace ani

– Cholernie dziwne w przypadku szkolnej strzelaniny? – Do diabła, co to jest ta jakaś koszulka? – wtrąciła się zniecierpliwionym tonem Rainie. Sanders spojrzał na Luke’a, który wziął odpowiedź na siebie. – Coś, czego używa się na polowaniach. Bierzesz, powiedzmy, plastik i umieszczasz w nim nabój mniejszego kalibru tak, żeby pasował do broni większego kalibru. W ten sposób można wzmóc prędkość pocisku i siłę rażenia. No wiesz, przy polowaniu na grubą zwierzynę. – Jezus Maria. – Rainie popatrzyła na nich, jakby poszaleli. – Chcesz powiedzieć, że ktoś zabawił się w polowanie na terenie szkoły? – Nie sądzę, żeby to miało coś wspólnego z polowaniem – odparł Sanders. – Pani patolog wpadła na inne rozwiązanie. I to tylko dlatego, że kiedyś o podobnym przypadku czytała w książce o rozruchach w New Jersey. Stosowanie koszulki daje jeszcze jedną korzyść: trudniej wtedy zidentyfikować pocisk. Nie ma bruzd, nie można dopasować go do narzędzia zbrodni. Mamy też odpowiedź na pytanie, dlaczego wystarczył tylko jeden strzał w czoło, który przy użyciu dwudziestki dwójki nie gwarantuje śmierci. Po prostu nabój wystrzelono z broni większego kalibru. Nasz morderca nie jest głupi. Rainie próbowała uporządkować myśli. Zerknęła na Quincy’ego, który miał dziwną minę, jakby wiele rzeczy w magiczny sposób wyjaśniło mu się. Cieszyła się, że jest zadowolony. Co do niej, po scenie z George’em Walkerem łupały ją skronie, a ręce drżały tak, że mogła się tylko modlić w duchu, żeby nikt tego nie zauważył. – Jak się robi koszulkę? – zapytała Sandersa. http://www.dobrabudowa.org.pl/media/ Posiedziawszy tak przez jakąś minutę, przewielebny znów otworzył błękitne oczy, w których błysnęła iskierka, i tonem nieznoszącym sprzeciwu powiedział: – Alosza pojedzie, Lentoczkin. Matwieja Bencjonowicza i Pelagię stać było tylko na głośne: – Ach! * * * Nawet gdyby się ktoś specjalnie starał, nie zdołałby chyba wynaleźć bardziej paradoksalnego kandydata do tajnej inspekcji w niezwykle delikatnej, wewnątrzkościelnej sprawie. Aleksy Stiepanowicz Lentoczkin, którego dla młodości lat i rumianej pyzatości policzków poza oczy (a często i otwarcie – on się nie obrażał) nazywano nie inaczej, tylko Aloszą, pojawił się w naszym mieście niedawno, ale od razu znalazł się w liczbie szczególnych faworytów archijereja.

wiadomo, co nieco na tym polu osiągnęła! Właśnie ta przesłanka, do której doszedłem dopiero trzy dni temu, doprowadziła mnie do rozwiązania zagadki. Pisałem już, zdaje się, że w monasterze jest biblioteka, w której zebrano wiele nowych i starych ksiąg treści religijnej. Bywałem tam i wcześniej, przeglądając z nudów jakiś Alfabet duchowny Jana Klimaka, Efrema Syryjczyka albo Sprawdź mnóstwo drobiazgów, które mają znaczenie tylko dla tych, co kochają. Starsza córka, Kasieńka, wdała się, chwała Bogu, w matkę. Tak samo zdecydowana, stanowcza, wiedząca, czego chce i jak to osiągnąć. Druga córka, Ludmiłka, wdała się raczej w ojca – lubi popłakać, pożalić się, wrażliwa na przyrodę. Trudno jej w życiu będzie. Dałby Bóg, żeby narzeczony trafił jej się czuły, ludzki. A trzecia córka, Nasteczka, zapowiada się na prawdziwy talent muzyczny. Jak leciutko suną po klawiszach jej różowe paluszki! Podrośnie i trzeba będzie koniecznie zawieźć ją do Petersburga, pokazać Józefowi Solomonowiczowi. Myślowa inwentaryzacja wszystkich licznych członków rodziny była dla Berdyczowskiego ulubionym sposobem spędzania czasu, ale tym razem do czwartej córki, Lizeczki, dojść nie zdążył. Zza zakrętu wyjechała mu naprzeciw amazonka na wronym koniu i było to zjawisko tak nieoczekiwane, tak niezharmonizowane z leniwą rozmową dzwonów klasztornych i całym mętnym kananejskim pejzażem, że Matwiej Bencjonowicz osłupiał.