ósemką. Prócz tego trzymał jeszcze po jednym z innych kolorów: waleta treflowego i trójkę

- Nie - powiedziała zdecydowanie. - Zresztą i tak wiem, co tam jest. Kilka tuzinów domowych ciasteczek, twardych jak kamień. Ciotka Honoria nie lubi zaskakiwać. - W ogóle nie czuję, że to Boże Narodzenie - westchnęła smętnie Alice. - Niby wszystko jest jak trzeba, choinka, prezenty, ale jakoś nie ma atmosfery. - Tęsknisz za domem? - Za domem? Nie. Przecież tu jest mój dom. Wszystko przez te nerwy. Jasper próbuje mnie chronić, udaje, że jest normalnie, ale ja i tak wiem, co się święci. Nawet Edward, kiedy z nim rozmawiam, jest nieobecny duchem. Bello, to się musi skończyć. Nie mogę znieść, że ludzie, których kocham, tak bardzo się męczą. - Chodzi ci o Blaque'a, prawda? - Nie mogła udawać, że nie ma o niczym pojęcia. - Właśnie. Wiesz, ja nawet nie potrafię pojąć, jak człowiek może być aż tak zły i okrutny. - Większość z nas nie potrafi pojąć istoty zła. Najważniejsze mu się nie dać. Nie pozwolić, żeby zniszczyło nas i nasze życie. - To prawda - przytaknęła. - Wiesz, dla mnie gorsze od strachu jest przeczucie, że Blaque nie spocznie, póki nas całkiem nie zniszczy. Nienawidzę bezradności. Gdybym tylko mogła, naplułabym mu w twarz. - Rozumiem, co czujesz. - Bella przysięgła sobie, że przy pierwszej okazji zrobi to w jej imieniu.- Alice, może pójdziemy do sali balowej? - zaproponowała, chcąc zająć jej myśli czymś innym - Chciałabym ci jakoś pomóc w przygotowaniach. - I odciągnąć cię od paczki w mojej szafie, dodała w myślach. - Dobrze, ale przedtem musimy wstąpić do mnie. - Alice uśmiechnęła się tajemniczo. - Mam dla ciebie prezent. - Prezenty daje się w pierwszy dzień świąt - przypomniała jej, gdy szły w stronę książęcych apartamentów. - Dobrze, dobrze - śmiała się Alice. - Mój prezent nie może czekać - dodała. Nie wspomniała o tym, że dzięki niemu chciała choć na chwilę zapomnieć o własnych problemach. Doktor przestrzegał ją, że silny stres może być groźny dla dziecka. - Przecież wiesz, że księżnej się nie odmawia. Zwłaszcza gdy jest w ciąży. - Sprytnie to sobie wymyśliłaś. - Czy dobrze zrozumiałam, że Rosalie przyjeżdża dziś po południu? - Tak. Z całą rodziną. - Doskonale. Odetchnęła z ulgą. W zamieszaniu łatwiej będzie przekazać pakunek Emmettowi. http://www.dubajblog.pl/media/ moment. Zanurzyła się głębiej i podpłynęła, niby to przypadkiem, w tamtym kierunku. Słońce, ruch i chłodna woda sprawiły, że poczuła się raźniej. Wkrótce przestały nią wstrząsać dreszcze i zaczęła się cieszyć kąpielą, nie spuszczając oka z upatrzonego celu. Nieco wcześniej spytała Aleca - uważając, by nie słyszał ich Draxinger - w jaki sposób ma wzbudzić zainteresowanie Parthenii. - Po prostu zjednaj ją sobie. - Ale jak? - Zawsze uważałem, że najlepiej byłoby odwołać się do próżności Westlandów - odparł sucho i pomógł jej wymyślić prostą, lecz przekonującą historyjkę. - Nie dbam ani trochę o uczucia Draksa - mruknął potem. - To arogancka, arystokratyczna panna. Nie rozmawiaj z nią jak z równą sobie, bo wcale nie będzie chciała cię wysłuchać. - To znaczy, że mam jej schlebiać? - Tylko ten jeden raz. Jakoś zdołasz go wytrzymać. Cóż, jeśli musi trochę

przez okrągłą dobę. Już samo przypuszczenie, że któryś ze służących mógłby działać przeciwko nim, przerażało ich do głębi. - I chyba dzieje się tu coś jeszcze gorszego! - Parthenia podeszła do biurka i zdmuchnęła świecę. - Jeżeli nie wierzysz temu, co przeczytałeś, to może przekona cię coś, co zobaczysz na własne oczy. Proszę, papo, podejdź do okna. Odsłoniła kotarę. Westland stanął koło córki. Sprawdź drzwi, bo wtedy nie miałaby już gdzie pójść. Nie podda się rozpaczy. Ludzie z Yorkshire, choć nieokrzesani i nieufni, przede wszystkim byli niezależni i samodzielni. Na początku Becky myślała, że zdoła sobie poradzić sama. Później jednak zaczęła w to wątpić. Michaił był zbyt potężny, wpływowy i bogaty. Ledwie zdołała umknąć przed jego Kozakami. Może stracić wszystko, jeśli popełni jakiś błąd. A to może jej się przydarzyć po prostu ze zmęczenia. Dom, wolność, a może nawet i cnota, wszystko wisiało na włosku. Nienawidziła tego miasta. Miała wrażenie, że dotarła do Londynu tylko po to, żeby tu umrzeć. Płaskie fasady domów, skrytych za żelaznymi ogrodzeniami, nie mogły dać jej schronienia. Mogłaby przespać się na sianie, lecz przejścia wiodące do stajen były zamknięte na głucho. Jest wnuczką hrabiego, a nie ma się gdzie podziać. Zbliżyła się do otoczonego ogrodzeniem parku. Było tu nieco raźniej, więc odczytała tekst na miedzianej tabliczce. Do licha! To nie St. James tylko Hanover Square. Rozejrzała się