jak dobrze mieć potężnego protektora.

- Panie Mullins - przerwał mu Lucien. - Mam dla pana zadanie. - Teraz, milordzie? - Tak, teraz. Proszę przygotować listę... dwunastu, no, powiedzmy, piętnastu samotnych kobiet z arystokratycznych rodów, o dobrym charakterze, miłej powierzchowności, w wieku od siedemnastu do dwudziestu dwóch lat. Jeśli kobieta nie znalazła męża do czasu ukończenia dwudziestego drugiego roku życia, widocznie miała jakiś defekt, umysłowy lub fizyczny. Był pewny, że w pannie Gallant wkrótce jakiś znajdzie. - Kobiety. Tak, milordzie. Ale... w jakim celu? - Małżeństwa, panie Mullins. Proszę mi dostarczyć listę rano, żebyśmy mogli zacząć eliminację. Zostawił osłupiałego doradcę i wrócił na górę. Wimbole już udał się na spoczynek, dom był pusty i cichy. Dotarłszy do swojego apartamentu, zwolnił lokaja i rozebrał się. Nalał sobie brandy i wychylił ją jednym haustem. Jeszcze długo w noc siedział po ciemku i patrzył na księżyc, ale widział tylko turkusowe oczy. Kiedy rano Bartlett zapukał do drzwi, a następnie wszedł bez pytania do sypialni, Lucien spał dopiero od dwudziestu minut. - Do diabła! Która godzina? - burknął, ciskając w służącego butem. Bartlett złapał pocisk i ruszył do okna. - Siódma, milordzie. Pan Mullins wyszedł, ale prosił mnie, bym panu przekazał, że http://www.ebadaniapsychologiczne.info.pl - Dalej, bluźnij - odparła. - Będę się za ciebie modlić. Skrzywił się i odwrócił wzrok. - Obłożymy dom hipoteką i sprzedamy letnią rezydencję. Musimy pozbyć się rollsa, w razie potrzeby ruszymy twoją biżuterię i wystawimy na aukcję kilka obrazów z naszej kolekcji. Nie mamy innego wyjścia. - A ten kupiec, który chciał spłacić nasz dług? Czy nie moglibyśmy... - Nie, Hope. - Nagle poczuł się bardzo stary. Znacznie starszy, niż był w rzeczywistości. Wypalony i sterany życiem. - Dobranoc. - Philipie - szepnęła - spójrz na mnie. Znał doskonale ten niski, gardłowy ton w jej głosie. Oznaczał, że żona czegoś od niego chce. Niechętnie podniósł wzrok. Zsunęła szlafrok z ramion, miękka tkanina opadła z cichym szelestem na podłogę. Hope stała przed nim w zwiewnej, przezroczystej koszuli nocnej. - Podejdź tutaj - poprosiła. Kiedy usłuchał, zarzuciła mu ramiona na szyję i przylgnęła do niego całym ciałem. - Jest przecież wyjście z sytuacji - mruknęła mu do ucha. - Dopuść do spółki tego człowieka, który chce spłacić dług. Chciał powiedzieć „nie”, ale wtedy Hope odwróciłaby się na pięcie i wyszła. Pogardzał sobą, nie był jednak w stanie znaleźć dość siły, by przerwać żenującą scenę.

- Panna Gallant sama idzie przez życie, tak? Próbowała odczytać wyraz jego twarzy, ale dostrzegła jedynie ciekawość i pożądanie. - Panna Gallant doszła do wniosku, że to najlepszy sposób, żeby przez nie przebrnąć. Powoli zsunął z jej ramion wąskie tasiemki. - Ale nie dzisiaj - mruknął. Potrząsnęła głową. Sprawdź przed wieczorem. A niech to! - Rozumiem. Dziękuję. - Zostawił dla pani wiadomość, panno Gallant. Wziął ze stolika srebrną tacę z listem. Z trudem się powstrzymała, żeby go nie porwać. - Dziękuję, Wimbole. Idąc po schodach, otworzyła liścik i przebiegła go wzrokiem: „Umówiłem wizytę u madame Charbonne. Proszę ją uprzedzić, że pierwsze stroje mają być gotowe na czwartek. Oczekuję, że pani również będzie stosownie ubrana. Kilcairn”. - Hm, z tych słów aż bije ciepło, nie uważasz, Szekspirze? Terier zaszczekał. Zaśmiała się i pospieszyła do pokoju, żeby się przebrać. Gdy zeszła do holu, panie Delacroix już na nią czekały. Na jej widok na twarzy Wimbole'a odmalowała się ulga.