- Zatrzasnęła za sobą drzwi sypialni.

że wyjechał z miasta. - Próbowała skierować uwagę pani Caird na inny tor. - Tak, mieszka teraz w Toronto - Kobieta zmarszczyła brwi. - Coś mi o tobie mówił, ale zupełnie nie pamiętam co. Zresztą nieważne, na pewno sobie przypomnę! Willow wysiliła się na uśmiech. Posłusznie oprowadziła gospodynię po całym domu, choć jej serce biło w zdwojonym tempie, a silna migrena uniemożliwiła myślenie. Nigdy tak naprawdę nie znała Daniela, nie przyjaźnili się; ale Daniel był najlepszym przyjacielem Chada. Jedyną osobą, która znała go prawie równie dobrze jak ona. Trzymali swój związek w ścisłej tajemnicy. Jedyną osobą, która wiedziała o ich romansie, był właśnie Daniel Firth. Chad potrzebował wtedy jego pomocy. R S Daniel krył go, gdy ten wychodził wieczorami spotkać się z Willow. Czy Daniel wyjawił ich tajemnicę przybranej matce? Ciało Willow pokryła gęsia skórka. Pani Caird na pewno przypomni sobie wszystkie szczegóły dotyczące jej osoby. Tymczasem Willow nie miała wyboru. Musiała mieszkać pod jednym dachem http://www.edomkidrewniane.info.pl Ale bez sensu jest myśleć w ten sposób. Lysander nie widział sir Richarda w roli dobrego wujka, oddającego posag córki na spłacenie długów Alexandra. Nie, jedynym sposo¬bem utrzymania Candover jest, jak sugerował Thorhill, ożenić się dla pieniędzy. Ponownie wziął do ręki list od prawnika. Dziwne, że dziewczyna się jeszcze nie znalazła. Po spotkaniu z panią Hastings-Whinborough, śmieszną kobietą o farbowanych jasnych włosach i sztucznym zachowaniu, był tak oburzony, że nie zastanawiał się dłużej nad tą sprawą. Jaka matka, taka córka, pomyślał teraz, jeszcze raz czytając list. Zapewne dziewczyna uciekła z kochankiem, który już korzystał z jej hojnego posagu. Dość tego, nie warto o tym rozprawiać. Mimo to nie przestawał myśleć o dopisku Thorhilla, nie mógł wybić sobie z głowy, że istnieje tu jakiś związek, którego nie potrafi pojąć. Tuż przed drugą Clemency zeszła do kuchni, by spraw¬dzić, czy pani Marlow nie potrzebuje czegoś ze wsi. Posiadłość była mniej więcej samowystarczalna, ale takie produkty jak cukier czy świece należało kupować w sklepie. - Dziękuję, panno Stoneham, ale złożyłam już zamówienie w poniedziałek - odparła gospodyni. - W porządku. - Clemency odwracając się, dostrzegła spory kosz stojący na podłodze. - To dla pani, panno Stoneham - wyjaśniła pani Marlow, widząc zaskoczenie na jej twarzy. - Jestem pewna, że lady Helena nie miała na myśli aż takiej ilości - broniła się dziewczyna. - Chyba chodziło o coś mniejszego. - To z polecenia milorda, panienko. Pan zszedł tu osobiście. Clemency popatrzyła na koszyk z konsternacją. Nie chciała się tłumaczyć przed lady Heleną, a już z pewnością nie wobec panny Baverstock. Do kuchni wszedł woźnica, uchylił przed Clemency kapelusza i wziął kosz. - Wstawię go do powozu, panienko - powiedział, mruga¬jąc do pani Marlow. - Nie będzie pani przeszkadzał.

- Czy mogę w czymś pomóc, panno Stoneham? - Dziękuję, panie Fabian. Może pan postawi napoje w chłodnym miejscu. - To znaczy gdzie? - Giles rozejrzał się bezradnie. Jego wizja rycerskiej pomocy nie przewidziała przeno¬szenia kilkunastu butelek piwa, napoju imbirowego i le¬moniady. - Proszę zapytać kuzyna. - Clemency wskazała Marka i Lysandra wyprzęgających konie. Doprawdy, ten człowiek jest beznadziejny, pomyślała. Dzięki Bogu, ojciec wychowy¬wał ją w sposób bardziej liberalny. Od Clemency wymagano, by umiała się ubrać, posłać łóżko, a od czasu do czasu nawet ugotować. Jej matka nadaremnie protestowała, że to nie przystoi prawdziwej damie. - Co za bzdury, Amelio - mawiał ojciec. - Nie chcę żeby nasza mała Ciem wyrosła na jedną z tych niezaradnych panienek, które na każdym kroku potrzebują pomocy. Zauważyła, że pozostałe panny - Diana, Adela i Oriana - kompletnie nic nie robią, choć nie była pewna, czy bierze się to z lenistwa, czy też ze zwykłej ignorancji. Arabella, idąc za przykładem Clemency, zaczęła rozpakowywać kosze. Sprawdź - Niezupełnie. Nienawidzi mnie. W końcu to ja rozwaliłem jego interes. Zapadło milczenie. - Nie rozumiesz? - zapytał, orientując się, że Gloria się pogubiła. Przez chwilę nie odpowiadała, po czym pokręciła głową. - Nie rozumiem. Skoro cię nienawidzi, dlaczego chce ci przekazać informację? - Dobre pytanie. Też mnie to zastanawia. Prowadzę sprawę Śnieżynki, Chop mnie zna... Możliwe, że ma coś za uszami i chce zawrzeć układ. - Może powinieneś zadzwonić do Jacksona i poprosić o wsparcie? - Wsparcie? - powtórzył ze śmiechem. - Obejrzałaś za dużo filmów policyjnych. Rozmowa z informatorem to naprawdę nie to samo co bezpośrednie zagrożenie życia. Gloria zerknęła niepewnie na wejście do klubu. Na ulicy roiło się od ludzi, jak zwykle w sobotę. Co jakiś czas ktoś wchodził do lokalu lub z niego wychodził, co dawało możność zerknięcia do środka, gdzie panował spory ścisk. - Pójdę tam, zaczekaj w samochodzie. Za dziesięć minut będę z powrotem. - Pochylił się, pocałował Glorię i otworzył drzwiczki. - Potem idziemy na margeritę. Wyskoczył z auta i przeszedł przez jezdnię. W klubie rzeczywiście było tłoczno. Na scenie skąpo odziana kobieta podrygiwała w takt ogłuszającej muzyki. Cuchnęło piwem, papierosami i potem. Santos przypomniał sobie lata przepracowane w Dzielnicy. Dojrzawszy Chopa za barem, jął przeciskać się przez tłum. Jakiś facet w koszulce z napisem Dixie Beer zderzył się z nim, oblewając piwem. - Uważaj, człowieku. - Santos zatoczył się do tyłu, ktoś znowu go trącił, poczuł czyjąś rękę na plecach. - Uważaj, kurwa...