Jedzenie było sycące, choć nie zaspokoiłoby smakosza.

żony z krwi i kości. Czas przestać szukać kobiety, której od dawna nie ma. Rozdział 16 Lorraine Newell mieszkała w starzejącym się trzypiętrowym domu w zaułku w Torrance, na południe od centrum Los Angeles. Morelowa farba obłaziła i pękała w upalnym słońcu, trawnik straszył łysymi plackami, do których nie docierała woda ze spryskiwacza. Nie był to pałac, o jakim marzyła księżniczka Lorraine. Bentz zjawił się piętnaście minut przed czasem, ale i tak otworzyła drzwi, ledwie dotknął dzwonka, jakby czatowała w holu, gotowa zareagować, gdy tylko rozbrzmi melodyjny sygnał. – Rick Bentz – mruknęła, kręcąc głową. Ciemne włosy sięgały podbródka. Przyrodnia siostra Jennifer nie postarzała się ani odrobinę od ich ostatniego spotkania. Mimo niewysokiego wzrostu, nosiła się dumnie jak członkini rodziny królewskiej. Nie lubiła Ricka i nigdy tego nie ukrywała. Także dzisiaj nie zawracała sobie głowy fałszywym uśmiechem czy uściskiem i Bentz nie miał nic przeciwko temu. Nie ma sensu udawać. – Jesteś ostatnim człowiekiem, którego spodziewałam się zobaczyć – zaczęła. – Czasy się zmieniają. – Czyżby? Odsunęła się i zaprowadziła go do saloniku, w którym czas się zatrzymał pod koniec lat osiemdziesiątych, gdy jeszcze żył Earl, sprzedawca samochodów, jej mąż. Bentz pamiętał krzesła i jadowicie zieloną kanapę, marmurowy kominek i ścianę wyłożoną lustrami, które http://www.eogrzewaniepodlogowe.biz.pl komórkę. Od tej chwili słuchał tylko córki, która, przynajmniej jego zdaniem, przyćmiła innych wykonawców. Koncertem dyrygowała postawna Murzynka, ona także akompaniowała śpiewakom na gitarze albo na fortepianie. Hayes z trudem wytrzymał występy solowe. Owszem, dzieciaki nie fałszowały, ale żadne z nich nie miało szans dotrzeć dalej niż do pierwszej rundy Idola, niezależnie od tego, co sobie myśleli ich rozpromienieni dumą rodzice, zajmujący wszystkie ławki. Oczywiście poza Maren. Będzie gwiazdą. Hayes zdawał sobie sprawę, że czuje to samo, co inni rodzice, tylko że jego córka naprawdę ma talent. Na podeście stanęło trzech chłopców i cztery dziewczynki, zanim Maren zaintonowała piosenkę Toni Braxton. Hayes patrzył, jak jego córeczka, zaledwie dwunastolatka, śpiewa jak profesjonalistka. Nadal była dzieckiem, nosiła jeszcze aparat na zębach, ale była równie piękna jak matka. I o wiele bardziej utalentowana. Poruszała się w rytm muzyki, jej skóra koloru kawy z mlekiem lśniła w świetle

z parkingu. Dzwonił już do Fortuny Esperanzo – nie odebrała. Starał się. Potem skontaktował się z Tally White. Umówili się na dzisiaj. Potem, jeśli wszystko pójdzie dobrze, pojedzie na cmentarz do Culver City. Załatwił całą papierkową robotę, uporał się z biurokracją. Dawny dentysta Jennifer Bentz przesłał jej akta. Wygląda na to, że życzenie Bentza się spełni i nastąpi ekshumacja jego byłej żony. Bóg jeden wie, co zastaną w jej grobie. Sprawdź – Jesteś równie chora jak on. Wariatka posłała O1ivii wściekłe spojrzenie. – Ty idiotko. Nie masz pojęcia, o czym mówisz. Nie pojmujesz tego, co? – Odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić, nerwowo zaciskała dłonie, jakby się bała, że zaraz straci nad sobą kontrolę. I dobrze. O1ivia wolałaby zmierzyć się z nią w walce, niż tkwić w cuchnącej klatce. – Tu nie chodzi o mordercę bliźniaczek, idiotko. Nie dzisiaj. Dzisiaj chodzi o ciebie – powiedziała i spojrzała w obiektyw. – I o ciebie, RJ. To... – zatoczyła łuk ręką obejmując tym gestem całe pomieszczenie i klatkę – ostatni akt. Koniec. Dzisiaj wszystko się kończy: zagadki, przebieranki, lata czekania. Samotność. – Jej głos się załamał. – Wreszcie będzie po wszystkim. A wiesz, jak? – Uśmiechnęła się zimno. – Zaraz ci powiem. – Jej usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. – Zatopię łódź. Dzisiaj. – Co? – O1ivia jęknęła. Ogarnęła ją dławiąca fala paniki. Boże, nie mówi poważnie. Ale