145

potrwa. Po prostu wytrzymaj! - To niezbyt odpowiednie słowo - usłyszał w odpowiedzi. O ósmej piętnaście Keenan tkwił w korku nieopodal Fenchurch Street. Nie miał pojęcia, co do cholery działo się dziś w tym mieście, a może to on uległ wpływowi przewrażliwienia Helen Shipley, ale teraz jego własny nos mu podpowiadał, że jeśli się natychmiast nie ruszy, to stanie się coś naprawdę niedobrego. Dopiero zaczynał się zastanawiać, czy nie postąpił źle, próbując rozwikłać to wszystko na własną rękę. Może powinien jednak zwerbować kogoś z miejscowych do pomocy? Ale w tym momencie stał się cud, ulica się odblokowała i Keenan wreszcie mógł nacisnąć pedał gazu. - Nie mogę pojechać teraz z tobą. Stojąc na Curlew Street, Novak widział miny dwóch sasariuszy, kiedy powiedział to do Clare, którą właśnie umieścili w karetce. Domyślał się, że uznali go za http://www.ford-puma.com.pl/media/ - Nie bójcie się. Lereena ma wiele wad, ale nie będzie za nami biegać z klepsydrą i nie poślę za nami oddziałów łożniaków. Trudniej będzie uzyskać drugą audiencję i porozmawiać z nią o łożniakach. Pójdę teraz do niej, porozmawiam, a potem... - Rolar, bądź przytomny! Trzeba wiać, póki się nie rozmyśliła,- błagała Orsana, łapiąc wampira za rękaw. -- Jakie, do łysego ghyra, podejrzenia?! Ona jest łożniakiem i nie ma się co zastanawiać! Doradca też jest z tej bandy – patrzy na nas jak szczur pod miotłą! - Nie jest łożniakiem,- pokręcił głową Rolar. -- Już własny... Władczyni z nikim nie pomylę. - No to jest z nimi w zmowie! - złapałam Rolara za drugi rękaw. Unieruchomionego między nami, ale wciąż próbującego iść do Lereeny wampira, trzymałyśmy mocno. - Otwórz oczy! Czy Władczyni nie zauważyłaby jak jej poddani zmieniają się w metamorfy? Udajmy, że odjeżdżamy... tylko udajmy – jestem pewna, że za nami pojadą. Prawdziwa Lereena by nas jeszcze puściła, ale te potwory - nigdy! My wiemy o nich, zabiliśmy z pół tuzina ich wspólników – to wystarczy nie na trzy, a na trzydzieści wyroków skazujących. Ale trzy głosy – mój, Orsany i rozumu nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. Rolar stanowczo strząsnął z siebie nasze ręce i szybko poszedł, a raczej pobiegł za oddalającą się Lereeną. - Lereena, rew! Qur lehar′t! - Weer lehar′ten? - niechętnie odezwała się Lereena, zatrzymując się, i w tej samej sekundzie najbliższy wampir stojący za jej plecami rzucił się na nią, objął ręką za szyję i przystawił do gardła szeroki myśliwski nóż. Przez niecierpliwość widzów przedstawienie zaczęło się wcześniej. - Co to za żarty?! - Władczyni próbowała udawać królewskie oburzenie, ale nie osiągnęła sukcesu. -- Straż, na pomoc! Oczywiście nikt się nie poruszył. Na placu zapanowała trumienna cisza. - Oddaj mi miecz głupolu,- zasyczał doradca, wychodząc zza pozostałych wampirów.- Też ciebie to dotyczy, najemniczko... i żadnej magii, inaczej ona umrze!

- Nie. - Shipley ze zmarszczonymi brwiami patrzyła w szufladę biurka. - To fantastyczna wiadomość. - Ale? Podniosła na niego wzrok. - W jego własnym garażu? Jackson wzruszył ramionami. Sprawdź Tak byliśmy zainteresowani widowiskiem, że przerażony krzyk obracającego się Lena: “Rolar, przestań! Ona teraz...” – był poniewczasie. “Teraz” już nastąpiło. Lereena jakoś dziwnie wykręciła szyję, konwulsyjnie szarpnęła żuchwą, która nagle powiększyła się z każdej strony, transformując całą głowę, po niej i ciało. Zęby stały się bardziej ostre i wydłużyły się, ręce nienaturalnie się wyciągnęły, biała sukienka w strzępkach opadała na podłogę Rolar zdążył ledwie odskoczyć, gdy wijąca się na ołtarzu kreatura podniosła czerwonooką, zębiastą mordę. Bestia złożyła skrzydła wklęsłe półkole, wyciągnęła szyję i bezdźwięcznie wrzasnęła. Wbiło nas w kąty i przycisnęło do podłogi, fala dźwiękowa uderzyła po plecach, jak workiem z trocinami. W uszach nieznośnie zagwizdało, potem świsnęło jak powie mroźnego wiatru. Jeszcze chwila i lunęłaby z nich krew, ale na nasze szczęście, kreatura zamknęła paszczę, robiąc wdech i rozglądając się. - Pod ołtarz! - głośno rozkazał Len, inspirując nas swoim osobistym przykładem. Ledwie zdążyliśmy dobiec i na czworakach wpełznąć pod płytę, jak Lereena znowu zaczęła krzyczeć, zapewne na dłużej, powoli zmieniając tonalność, ale nie siłę dźwięku. Wokół z hukiem wybuchały statuy, wielkie marmurowe odłamki z wdziękiem piór wirowały w miniaturowych huraganach, raz po raz wystrzeliwując w różne strony jak z procy. Ściany i podłoga szybko pokrywały się wgnieceniami. Wydawałoby się, że kamienie szlachetne w ogóle powinny obrócić się w pył, ale ku mojemu zdziwieniu całe i nieuszkodzone leżały na podłodze, jakby przykleiły się do kątów heksagramu – najwyraźniej strzegła je szczątkowa magia kręgu. Naprędce postawiona obrona nie dała nam ostatecznie ogłuchnąć, lecz lamentująca paskuda powoli zaczęła ją przebijać i ból w uszach nie ustawał. - Że z niej takie? - zaczęłam krzyczeć, sama usłyszawszy swojego głosu. Ale Len wystarczyły myśli. - To druga postać kobiety-wampira! - ¬poruszywszy się, krzyknął mi w samo ucho. -- Zamiast wilka u mężczyzn, tylko, że pojawia się spontanicznie i nie podlega kontroli! - Ją można ją zatkać?! - Nie da się, póki sama się nie uspokoi! - To na długo? - Zależy jak silny był wstrząs! - Nie mogłoby być mocniej!