powiedzieliście, że on nie zaginął. Że odszedł sam, z własnej woli.

wszystko, o co prosiła. Ciekawe, nigdy wcześniej nie pozwoliłaby sobie nawet myśleć w ten sposób. - Co będzie, kiedy wrócimy? - Prawdopodobnie wrócę do pracy - odparła szczerze. W domu wszystko będzie wyglądać inaczej. El Paso wydawało się leżeć w centrum wszystkich spraw; jak w ogóle można tam być i nie pracować? Boise... to inny świat. Z dala od wszystkiego, co znała. Diaz przetoczył się na krawędź łóżka i podniósł słuchawkę telefonu. - Lepiej odwołam nasze rezerwacje na lot powrotny an43 309 - 21 - Arturo Pavon lubił powtarzać wszystkim, że nigdy nie zapomina zniewagi. Lubił widzieć tę ostrożność na twarzach, sposób, w jaki ludzie uciekają przed nim wzrokiem. Zresztą była to prawda: nie zapominał żadnej obrazy czy afrontu, nieważne, dużego, małego czy wymyślonego. Była tylko jedna osoba na świecie, której uszło na sucho zadarcie z Pavonem. Ta świadomość wciąż w nim była, tkwiła http://www.fotonetia.pl lewych stawiać pieczątki „fałszywe". Przeszli do innego gabinetu, a Ellin zasiadła za odrapanym metalowym biurkiem. - Widzicie, ja tu pracuję już prawie trzydzieści lat. Nie muszę się martwić, że ktoś przeszuka mi biurko, znajdzie listę i nabierze podejrzeń. To tylko lista nazwisk, bez żadnych przypisów. A jeśli zginęłabym w wypadku albo padła na zawał, to chyba już nie ma się co martwić, kto i po co znajdzie tę listę, prawda? - Słusznie - kiwnęła głową Milla. - No dobrze. Ellin otworzyła szufladę w biurku, wyjęła grubą teczkę i położyła na metalowym blacie. - Aż tyle? - Milla była zaskoczona.

Znowu. Przyjechała do Indiany, żeby nie myśleć o tym facecie, tymczasem każdy temat sprowadzał się ostatecznie do kwestii Diaza. Przywodziło jej to na myśl wszechogarniające, bolesne, nastoletnie zadurzenie - choć sama w szczenięcych latach zdołała w dużej mierze uniknąć takich sensacji. No cóż, może jeśli wtedy przeszłaby przez typową dla tego wieku uczuciową huśtawkę, to teraz nie czułaby aż Sprawdź zapomnieć o tym nawet przez sekundę. Jej. Jeżeli odziedziczył coś po niej, to chyba tylko nos i zarys szczęki. Cała reszta przypominała Davida. Ciepła radość ogarnęła Millę, przynosząc spokój i ukojenie. Jej syn żyje, ma się dobrze, jest kochany Winbornowie nazwali go Zachary Tanner, po obu dziadkach. Mówili na niego Zack. Dla Milli pozostał Justinem; to imię powtarzała przez lata w gorączkowych modlitwach, to imię będzie nosić na zawsze w sercu i w pamięci. Musiała powiedzieć Davidowi. Przedtem nie chciała robić zamieszania, wolała zobaczyć na własne oczy i upewnić się, że to naprawdę Justin. Mogła się przecież mylić, dotrzeć do innego dziecka. Nawet po zobaczeniu wszystkich papierów, nawet mimo silnego