Szarpała się i kopała, trafiła go, usłyszała, jak syknął z bólu. I dobrze! Spróbowała jeszcze raz, ale szarpnął nią w bok i zacisnął pętlę. Jej płuca przeszył płomień bólu. To niemożliwe, pomyślała oszołomiona. Kaszlała i dyszała. Omdlenie będzie lepsze. Nie. ‘ Nie poddawaj się! Walcz! O Boże, ból... nie mogę oddychać! Pomocy! Nich ktoś mi pomoże! Przestała walczyć, obiema dłońmi usiłowała poluzować pętlę. Jej palce szarpały skórę na szyi. Głęboko. Za późno. Płuca eksplodowały. Ciało przeszył ból. Serce waliło jak oszalałe. Ogarniała ją ciemność. I w tej jednej straszliwej chwili Laney zrozumiała. Wiedziała, że nie dożyje dwudziestych pierwszych urodzin. http://www.fundacja-dantis.pl na czerwonym świetle, gdy zadzwonił jego telefon. – Co się stało, do cholery? – warknął Montoya. Bentz mu wytłumaczył. – Myślisz, że to ta sama kobieta? Litości. Przecież szanse są minimalne. – Wiedziała, że byłem u Lorraine Newell. – Skąd? – Nie wiem. Pewnie mnie śledziła. Domyśliła się, co zrobię. – Los Angeles to duże miasto. Mieszka w nim sporo brunetek. To nie była ani Jennifer, ani jej sobowtór. – Mówię ci, że... – Że co? Co mi mówisz? Że w mieście, które ma kilkanaście milionów mieszkańców, spotkałeś tę, której szukasz, na autostradzie? Mówimy o igle w stogu siana. – Ten sam samochód, do cholery. I ciemnowłosa kobieta za kierownicą. Nie, nie widziałem jej twarzy. Widziałem natomiast skrawek naklejki. Był na niej krzyż, jakby ten
zwykłym tempem, szybko, zważywszy na dzisiejsze przeżycia. Jestem już niemal przy restauracji, gdy rozlega się wycie syren. Straż pożarna. Policja. Pewnie także karetka pogotowia. – Szczęśliwej drogi – mruczę i widzę mój samochód stojący kilka przecznic dalej. Czeka tam na mnie od kilku godzin. Od razu jadę do domu. Ściągam dres, wrzucam go do kosza z brudną bielizną, wchodzę Sprawdź oskarżeniem na twarzy, gdy zobaczył ją w ich łóżku. Nagą, spoconą, w ramionach innego mężczyzny, tego samego, z którym już kiedyś miała romans. Biologicznego ojca Kristi. Rick sięgnął po broń, po pistolet ukryty w kaburze pod pachą, i przez chwilę Jennifer poczuła prawdziwy strach. Lodowatą panikę. – Wynoście się – warknął wtedy, patrząc na nich ze śmiertelnym spokojem. – Na rany boskie, wynoście się z tego domu i nie wracajcie. Oboje. Odwrócił się, zszedł na parter i wyszedł; nawet nie trzasnął drzwiami. Ale jego gniew był autentyczny. Namacalny. Jennifer uszła z życiem, ale nie odeszła. Nie mogła. Rick nie wrócił. Nawet się nie pokłócili. Po prostu wyszedł. Nie odbierał jej telefonów. Aż do dzisiaj. Ale było już za późno. Znowu spotkała się z kochankiem. Zarówno z zemsty, jak i z pożądania. Pieprzyć to. Nikt