zatrzymać Mary Beth Looney i Rossowi McCallumowi. Niepokój ciągnął się za nim jak zły zapach. Prześladował

Zgoda. Mysle, ¿e jednak sobie poradze - oznajmiła. 205 Eugenia otworzyła usta, jakby miała zamiar zaprotestowac, ale zamiast tego znowu usiadła na swoim krzesle. Czy Alex, mimo usmiechu na twarzy, nie wyglada na przestraszonego? A mo¿e znowu ponosi ja wyobraznia? - Cudownie - powiedział nieco sarkastycznie. Marla zaczeła sie wahac. Mo¿e zanadto sie pospieszyła. Nagle poczuła sie chora i zmeczona. - A teraz - powiedział Alex - musze was po¿egnac. Mam spotkanie w miescie. Jestem umówiony w Marriotcie z kilkoma japonskimi biznesmenami, którzy chca w nas zainwestowac. Taki zastrzyk pieniedzy bardzo nam sie przyda. - Obszedł stół dookoła i pocałował ¿one w policzek. - Zabawisz panie, prawda, Nick? Zostaniesz troche? Nick nie wygladał na zachwyconego, ale tylko wzruszył ramionami. - Troche. - Dziekuje - rzucił Alex z widoczna ulga i spojrzawszy na zegarek, wyszedł z pokoju. http://www.gabryjaczyk.com.pl/media/ przyrzadów do cwiczen, utrzymujacych jej me¿a w dobrej formie. Przejechała palcem po kierownicy roweru rehabilitacyjnego, obejrzała ławeczke do podnoszenia cie¿arów i bie¿nie, zastanawiajac sie, czy sama korzystała kiedys z tych urzadzen. Była dosc sprawna i szczupła, ale jakos nie mogła uwierzyc, ¿e spedzała w tym pokoju długie godziny, wyciskajac z siebie ostatnie poty. Cos jej mówiło, ¿e czesciej 120 cwiczyła na powietrzu... pływała, biegała, grała w tenisa, jezdziła konno... kto wie, mo¿e nawet wiosłowała. Pchneła kolejne drzwi i weszła do gabinetu. Sciany pokrywała ciemna boazeria wykonczona mosie¿nymi elementami. Stały tu ciemnozielone, skórzane fotele i palmy w

po kuchennym blacie. Alex, Julie, Monty... Marla... Alex ma powa¿ne kłopoty finansowe, przez całe lata przekupywał kogo sie dało, kłamał i oszukiwał, a wszystko skrupiło sie teraz na jego ¿onie... Czesci układanki zaczynały do siebie pasowac... tworzyc pewna całosc, która smiertelnie przeraziła Nicka. Ale Marla jest w to zamieszana. Wiesz o tym. Nie mo¿esz Sprawdź sędziego. Po trzecim dzwonku zgłosiła się Lydia Vasquez. 147 - Rezydencja państwa Cole’ów - powiedziała, wciąż jeszcze z wyraźnym akcentem w głosie. - Mówi Nevada Smith. - Postanowił sobie, że nie będzie owijał niczego w bawełnę. - Szukam Shelby. - Och, seńor Smith, przykro mi, ale Shelby... nie ma jej. - Dokąd pojechała? - Ja... ja nie wiem. Wyjechała jakąś godzinę temu, może wcześniej. Powiedziała, że... - Lydia zniżyła głos - ... jest bardzo przygnębiona. - Czym? Lydia się zawahała. - Nie mam pojęcia. - Na pewno masz, Lydio. - Nie zamierzał łatwo się poddawać. Lydia chrząknęła i Nevada miał ochotę złapać ją przez telefon i porządnie nią potrząsnąć.