Cały czas kłamała.

skoro w tym domu pozwalano mu na wszystko. Jej również, ale niestety ta wolność kończyła się przy frontowym wejściu. Nagle zasuwa zagrzechotała, rozległ się huk, pękła framuga i do pokoju wpadł Lucien. - Mogłaś się odezwać - powiedział spokojnie, otrzepując drzazgi z ubrania. - Moją odpowiedzią było milczenie - odparła i wróciła do pakowania. Kilcairn ukucnął i wziął psa na ręce. - Mamy kłopot. Odłożyła na bok stary podróżny kapelusz. - Trzeba było nie wrzeszczeć na wszystkich bez powodu. - Ciotka wie, że jesteśmy kochankami. - Byliśmy kochankami - sprostowała. - Poza tym jutro wyjeżdżam. - Zawarła znajomość z lady Welkins. Pokój zawirował i Alexandra osunęła się na podłogę. Lucien ukląkł przy niej zaniepokojony. - Przecież nie należysz do kobiet, które mdleją przy byle okazji? - Nie zemdlałam, ale chyba będę chora. Lady Welkins... O, Boże! - Nie martw się, znalazłem rozwiązanie. Nagle stał się rycerzem na białym koniu, spieszącym jej na ratunek. Nie, nie powinna tak myśleć. - Dlaczego wyłamałeś drzwi? http://www.hale-magazynowe.info.pl/media/ Robert zerknął na przyjaciela. - Właśnie pytałem pani kuzyna, czy mógłbym panią zaprosić jutro na przejażdżkę i piknik w Hyde Parku. Łaskawie się zgodził. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy i klasnęła w dłonie. - Naprawdę, kuzynie Lucienie? Balfour zachował kamienną twarz. - Oczywiście - powiedział, dźgając przyjaciela łokciem w plecy. - Za chwilę zaczną grać pierwszego kadryla - Stwierdził Robert. - Czy mogę... - Och, mój karnecik jest pełny - zmartwiła się Rose. - Chciałam zachować jeden taniec dla pana, ale... - Trudno. Jutro będziemy mieli dla siebie więcej czasu. - Wicehrabia odwrócił się do guwernantki. - Wyświadczy mi pani ten zaszczyt, panno Gallant? Alexandra zbladła. Przeniosła spojrzenie z lorda Beltona na Kilcairna i z powrotem.

Samuel „Willy” Smith nie pozostawił mu po sobie nic oprócz złych wspomnień. Był śmieciem, ale uważał się za lepszego od swojej latynoskiej dziewczyny. Kiedy zaszła w ciążę, nie zaproponował małżeństwa, nie dał dziecku swojego nazwiska. Nazywał Victora i jego matkę „meksykańskimi brudasami”, wykrzykiwał, że nie są nic warci. Santos do dziś pamiętał, jaką ogromną ulgę odczuł pewnego ranka, kiedy do ich drzwi zapukał szeryf z informacją, że Willy Smith nie żyje; ktoś poderżnął mu gardło w czasie bójki w barze. Czasami wspominał ojca i życzył mu wówczas miłego pobytu w piekle. Zatopiony w rozmyślaniach, dotarł wreszcie do sklepu i zanurzył w jego chłodnym wnętrzu. Odebrał sandwicze, zamienił kilka słów z ekspedientką i kilka minut później był z powrotem na ulicy z brązową torbą na zakupy pod pachą. Mieszkał z matką na Ursuline Street, w małym mieszkaniu na pierwszym piętrze. Dom był schludny, czynsz niski, ale doskwierał brak klimatyzaji. Zainstalowali wprawdzie niewielkie klimatyzatory w sypialniach i dzięki nim mogli przetrwać letnie miesiące, jednak w kuchni i bawialni panował czasami taki upał, że posiłki jadali w łóżku. Przeskakując po dwa stopnie, wbiegł na piętro i wpadł do mieszkania. - Jestem, mamo! - zawołał od drzwi. W progu sypialni pojawiła się matka ze szczotką do włosów w dłoni, z grubą warstwą makijażu na twarzy. Twierdziła, że kiedy tańczy, lubi być mocno umalowana. Kosmetyki stanowiły rodzaj maski, pod którą się ukrywała, występując Sprawdź Uścisnęła uspokajająco jego dłoń i wstała. - Wybacz... muszę. Zobaczysz, że jeszcze mi za to podziękujesz. I przyrzekam, że wszystko będzie dobrze. Chłopiec znowu zaklął. - Obydwoje wiemy, ile warte są twoje przyrzeczenia, prawda? Puściła mimo uszu kąśliwą uwagę. - Muszę wiedzieć, jak się nazywasz. - Idź do diabła! Dzwonek odezwał się ponownie. - Przecież musisz się jakoś nazywać, a ja muszę jakoś się do ciebie zwracać. Diabeł niewiele tu pomoże. - Todd - burknął, nie patrząc jej w oczy. - Todd Smith. Skinęła głową. - Zaraz wracam, Todd. Chyba masz dość oleju w głowie, żeby nie próbować ucieczki.