sięgnął po dłoń żony.

14 Tym razem Laura podjeżdża pod dom Greenwoodów punktualnie o dwunastej. Już następnego dnia po rozmowie z Julienem Rousselinem rozpoczęły się codzienne próby do Giselle. Czasu było na tyle mało, że mistrz nalegał, by ćwiczyć również w weekendy, ale na prośbę Laury zgodził się, by sobotnie próby, podczas których jej obecność będzie konieczna, odbywały przed południem. Tej soboty rozpoczęli o dziewiątej, a skończyli po wpół do dwunastej. Laura, nie chcąc tracić czasu, nie wzięła prysznica, nawet się nie przebrała, narzuciła tylko na trykot sięgający do połowy uda T - shirt. Próba była tak wyczerpująca, że w czasie półgodzinnej jazdy Laurze nie udaje się ochłonąć. Zanim wysiada z samochodu, zerka we wsteczne lusterko. Wygląda okropnie. Włosy, zwinięte na karku w kok, w czasie próby zdążyły się przetłuścić i lepią się do głowy. Trudno, nic z tym nie zrobi. Będzie musiała poczekać do popołudniowej drzemki swojej podopiecznej i wtedy zrobi ze sobą porządek. Wysiada z samochodu i, jak na złość, pierwszą spotkaną osobą jest ktoś, komu najmniej chciałaby się pokazywać w takim stanie - brat Grace. Dopiero później, kiedy po zamienieniu z nim kilku chaotycznych zdań biegnie do połączonego z holem salonu, gdzie - jak ją poinformował - czeka na nią jego matka, przez głowę przebiega jej myśl, że spotkanie z nim nie było przypadkowe. W zachowaniu chłopaka było coś, co nasuwa jej przypuszczenie, że na nią czekał. Ale może tylko sobie to roi? Zresztą nie pora, żeby o tym myśleć. Pani Greenwood, która siedzi na kanapie, z torbą przerzuconą przez ramię, na widok Laury podnosi się i znacząco zerka na zegarek. Laura robi to samo. Spóźniła się cztery minuty, nie aż tak bardzo, żeby sobie zasłużyć na pełne nagany spojrzenie, jakim obrzuca ją pracodawczyni. Mimo to próbuje się tłumaczyć: - Przepraszam, ale przy drzwiach zatrzymał mnie pani syn. - Simon? - Brwi pani Greenwood unoszą się, ale gładkości jej czoła nie psuje żadna zmarszczka. Botoks? - zastanawia się Laura, jakby w tej chwili jej największym problemem było to, czy uroda matki Grace jest naturalna, czy wspomagana chemią. - Simon cię zatrzymał? - dziwi się pani Greenwood, jakby nie mieściło jej się w głowie, że syn może się zniżać do rozmowy z nianią. Laura już wie, że nie lubi tej kobiety. Lubi jej czasem nieznośną córkę, chyba nawet byłaby w stanie polubić syna - gdyby wciąż sobie nie powtarzała, że pewnie jest wart tyle co Chris Connelly - ale nie ją. O! Pewnie mogłaby polubić również tego łysego pana z wyraźną nadwagą, który właśnie wchodzi do salonu i uśmiecha się do niej przyjaźnie. Laura domyśla się, że jest ojcem Grace. Przypomina sobie, o czym koniecznie chciała porozmawiać z panią Greenwood. O drążku. Przy lustrze w pokoju Grace przydałby się drążek do ćwiczeń. Nie jest pewna, czy powinna poruszać ten temat w tej chwili, czy lepiej poczekać, aż pracodawczyni będzie w lepszym humorze. Zanim podejmuje decyzję, pani Greenwood sama o tym wspomina. - Grace mówiła coś o jakimś drążku. Żegnając się z małą poprzednim razem, Laura obiecała, że porozmawia z jej mamą o drążku, bez którego się nie obejdą, jeśli Grace rzeczywiście chce się uczyć tańca klasycznego. - Właśnie... - To nie jest dobry pomysł - wyrokuje matka Grace. - Dlaczego?! - protestuje Laura, prawdopodobnie zbyt gwałtownie, bo pani Greenwood jest wyraźnie zaskoczona jej reakcją. Ale ona się tym nie przejmuje. - Taniec klasyczny naprawdę mógłby być pasją pani córki. Natura obdarzyła ją odpowiednimi warunkami, a poza tym Grace pali się do tańca. - Być może - rzuca chłodno pani Greenwood. - Ale wolałabym, żeby ktoś się tym zajął profesjonalnie. - Rozumiem - odpowiada Laura zgaszonym głosem. - Planowałam wkrótce zapisać Grace do szkoły baletowej i wolałabym, żeby nikt jej wcześniej nie wypaczył. - Rozumiem - powtarza jeszcze bardziej przygnębiona Laura. http://www.izolacja-dachu.com.pl Kate zamknęła oczy. Zaczęła się modlić, by Luke znalazł wreszcie to, czego szukał. Zadzwonił telefon. Emma poruszyła się w pościeli i skrzywiła na ostry dźwięk. Kate szybko złapała słuchawkę, bojąc się, że aparat znowu zadzwoni. – Tak, słucham? – spytała cicho, spoglądając na córkę. – Kate, tu Luke. – Luke? – Przycisnęła słuchawkę mocniej do ucha, wsłuchując się w trzaski na linii. – Prawie cię nie słyszę. – Mam tutaj mały kłopot. – Kłopot? Jaki kłopot? – Jego głos prawie zanikł w mieszaninie szumów i trzasków. Luke próbował jej coś powiedzieć, ale nie miała pojęcia co. – Musisz mówić głośniej.

Kate. Stanęła przed nim zarumieniona, zdenerwowana i pełna nadziei. – Cześć, Luke. – Uśmiechnęła się. – Witaj, Kate – rzekł wypranym z emocji głosem. Kierownik podsunął mu egzemplarz książki. – Jaką chcesz dedykację? Jej uśmiech zbladł, a dziecko poruszyło się jej na rękach. Sprawdź radzić sobie sama. Po kilku minutach Theodore odezwał się: – Jest trochę później, niż sądziłem, i zaczynam się robić głodny. Pozwolisz, że zdecyduję, gdzie zjemy? Obiecuję, że nie będziesz rozczarowana. Lokal, o którym myślę, ma nie tylko znakomitą kuchnię. Rozciąga się stamtąd piękny widok na miasto. Miał rację. Siedząc naprzeciwko Thea przy stoliku w blasku świec, Lily zastanawiała się, czy nie śni. Była w Wiecznym Mieście w balsamicznie ciepły wieczór i jadła wyśmienitą kolację w towarzystwie nadzwyczaj przystojnego mężczyzny, który przyciągał spojrzenia wszystkich kobiet. Pomyślała z uśmiechem, z˙e mógłby stanowić pierwowzór Apolla dłuta Berniniego. Theo zamówił dla siebie rybę miecznika, natomiast ona