- Mam ciebie. - Ja jestem stara i chora. Potrzebujesz partnerki. Santos skrzywił się komicznie. - Wolę mojego partnera. - Dziewczyny, towarzyszki - najeżyła się, widząc jego rozbawienie. - Chcę, żebyś był szczęśliwy. - Odwróciła szybko głowę, by ukryć napływające do oczu łzy. - Bóg nie stworzył nas do samotnego życia. Pamiętaj, że na początku byli Adam i Ewa. Dwoje. Santos nachylił się i pocałował staruszkę w czoło. - Nie martw się o mnie. Całkiem nieźle mi się żyje. Jestem szczęśliwy. - Naprawdę? Naprawdę jesteś szczęśliwy? - zapytała z naciskiem. Zrozumiał jej pytanie. Podobnie jak on, nie zapomniała, że kiedyś był pewien swego szczęścia: znalazł ukochaną, znalazł miłość. Czuł od dawna, że Lily obwinia siebie o tamten jego zawód. -Tak, jestem szczęśliwy. - Otulił Lily starannie kołdrą i pochylił się, żeby zgasić nocną lampkę. - A teraz śpij - szepnął - bo nie wstaniesz jutro na poranną mszę. - Zatrzymał się jeszcze przy drzwiach. - Zawołaj, gdybyś czegoś potrzebowała. - Santos? - Tak? - Słyszałam, że ten człowiek zabił następną dziewczynę. - Dostanę go, to tylko kwestia czasu. - Wiem - mruknęła, zapadając w sen. - Wiem, że go dostaniesz. Wierzę w ciebie... absolutnie. Santos przez chwilę stał jeszcze w progu, patrząc z czułością na Lily. Mieszkał z nią, bo go potrzebowała. Bo jej obecność w domu dawała mu poczucie bezpieczeństwa, działała kojąco. Jednak niedługo Lily zabraknie. Choćby najtroskliwiej się nią opiekował, choćby czuwał nad nią dzień i noc - odejdzie. http://www.karczma-austeria.pl - Lepiej niech pan nie mówi czegoś, co jeszcze bardziej pogorszyłoby jej sytuację. - Ha! I kto to mówi! Byłem przy tym, jak pewnej nocy król Jerzy przyłapał pańskiego ojca i lady Heffington w sali tronowej, w dodatku tydzień po jego ślubie z pańską matką. - Na samym tronie - sprostował Lucien i strzepnął niewidoczny pyłek z rękawa. - Przynajmniej tak mi mówiono. Diuk wstał i podszedł do barku. - Wiedziałem, że głupota mojej siostry doprowadzi mnie do ruiny. Wyszła za nędznego malarzynę. Dobry Boże! - Nalał sobie brandy. Gościowi nic nie zaproponował. - Wyobrażam sobie, jaki wybuchłby skandal, gdyby tę dziewczynę, winną czy niewinną, zakuto w kajdanki. Niech pan jej powie, że dam tysiąc funtów, żeby wyjechała jak najdalej stąd. Ma przyjaciółki w szkole, w której kiedyś uczyła. Nic więcej ode mnie nie dostanie. Lucien uświadomił sobie, że właśnie zerwał dewizkę. Pospiesznie wsunął zegarek do kieszonki.
- Rozumiem. - Przyciągnął sobie krzesełko od toaletki i usiadł naprzeciwko niej. - O czym rozmawiałyście z Rose? Wyraz niepewności w jego oczach sprawił, że Alexandra zapomniała o przemowie na temat wykorzystywania osławionego uroku w celu manipulowania osiemnastoletnią dziewczyną. Oczywiście bez trudu przejrzała jego grę. - O tym, jaki cudowny jest Robert, jakie wspaniałe były jej urodziny, jak ładnie Sprawdź zny. — Co się właściwie stało? — To się zdarzyło w parku, podobnie jak wczoraj. Coś zaatakowało Nianię. Zniszczyło ją! Nie do końca rozu- miem, co zaszło, ale to było coś potwornie wielkiego i czar- nego... pewnie jakaś inna Niania. Szczęka pana Casworthy'ego wysunęła się do przodu. Jego nabrzmiała twarz przybrała szpetny, ciemnoczerwony kolor, chorobliwy rumieniec złowieszczo zaczął wypełniać całe oblicze. Nagle obrócił się na pięcie. — Dokąd się wybierasz? — zaniepokoiła się żona. Brzuchaty mężczyzna o silnie zaczerwienionej twarzy pomaszerował chodnikiem w stronę swego metalicznie po-