się, jakby była teraz nie sama, jakby stale był przy niej jeszcze ktoś, niewidzialny, kto ni to jej

drania. – Nie wiem. Bóg mi świadkiem, nie wiem. Wzrok Rainie padł na lustro umieszczone nad podwójną umywalką. Duży czerwony napis głosił: ZA MAŁO, ZA PÓŹNO. Tuż obok zwisał, przyklejony do szklanej tafli, kosmyk włosów. Długich, czarnych, lekko falujących. Rainie nie potrzebowało raportu z laboratorium, żeby zgadnąć, do kogo należały. Oczyma wyobraźni ujrzała piękną Melissę Avalon leżącą na podłodze bez życia z rozsypanymi włosami. – Za mało, za późno – przeczytała Rainie drżącym głosem. Przesunęła wzrokiem po twarzach mężczyzn w pokoju. – Czy ktoś zechce mi to wytłumaczyć? Nikt nie odpowiedział. Po chwili Sanders wyjął telefon komórkowy i uzyskał numer laboratorium kryminalistycznego. – Macie jeszcze jedno miejsce do zbadania – zawiadomił beznamiętnym tonem. 27 Piątek, 18 maja, 22.38 Dwie godziny później Rainie i Quincy jechali z powrotem do Bakersville. W końcu ustalono, w jaki sposób Dave Duncan wymknął się z pokoju. Przebił dziurę w tyle szafy ściennej, dzięki czemu powstało wyjście awaryjne z boku hotelu, które maskował wielki rododendron. Gdy nadjechała policja, wyczołgał się tamtędy, zabierając ze sobą swój http://www.kisleonardo.pl i dziwkarza. Rodacy mają cię za bohatera, a ty? Dość osobliwą odbywasz żałobę. Podhorecki milczy. Co ma powiedzieć? Że kiedy ktoś wymawia jego imię, nawet się nie ogląda? Bo nie wie, kim jest. Za to czuje, że przeszłość spala go na popiół. Już tylko 81/86 czeka, aż wypali się do końca, i wtedy, być może, z popiołu zrodzi się nowy człowiek. Albo i nie człowiek. Monstrum. Cokolwiek. Jednak nawet cokolwiek będzie lepsze niż elementarne nic, które jest wczorajszym

Detektyw stanowy podróżował z własnymi warzywami! Teraz miała już pewność – Abe Sanders był cholernym diabłem. – Tak, słyszę pieska – mówił z pewnym zniecierpliwieniem do telefonu. – Nie, Saro, nie musisz podsuwać mu słuchawki. Nie, nie. Hej... – Jego głos nagle przeszedł na wyższe rejestry. – Cześć Murphy. Tak, dobry piesek. Bardzo dobry. A teraz daj mi mamusię. Daj mamusię... Saro, no nareszcie. Tak, tak, przywitałem się, ale to przecież tylko pies, na litość Sprawdź wiedział, co to gniew. Był to wspólny mianownik, który ich łączył. Abe starannie zapakował kanapką: przesunął ją na sam środek trójkątnej serwetki, złożył rogi i mocno zawinął. Zwilżoną chusteczką wytarł kroplę musztardy z blatu biurka. Na koniec wszystko wyrzucił. Sprawa Hathawaya bolała go. Nie żeby wina leżała po stronie sędziego. Nakaz rewizji wypisany był zbyt ogólnikowo, więc policjanci próbowali improwizować. A to już się w obecnych czasach nie sprawdzało. Światem zawładnęli prawnicy i gliny musiały za każdym razem liczyć się z ich interwencją. Tak już było. Co prawda, Abe na palcach jednej ręki mógł policzyć, z iloma nakazami rewizji lub aresztowania miał problemy. Pedanteria bywa czasami przydatna. Właśnie szedł umyć ręce, kiedy szef wystawił głowę ze swojego gabinetu. – Sanders? Musimy pogadać. Ciekawe, o co chodzi? Abe przycupnął na skraju twardego plastikowego krzesła. Chwilę