obrządkiem, lecz tak naprawdę były one jej miłym oczekiwaniem na poranny pocałunek, którego potrzebowała

Nie mogła, ale musiała. Była siódma wieczorem. Mark siedział przy biurku w swoim gabinecie, bezskutecznie próbując pracować. Wszystko wydawało się jakieś... inne. Zawsze czuł się tak dobrze w Renouys. Tu mógł się odciąć od wszystkiego, cze¬go nie znosił, a teraz miał wrażenie, jakby jego ulubione miejsce ziało chłodem. Było tu nieprzyjemnie pusto i cicho. Mógłby zadzwonić do przyjaciół. Miał tylu znajomych, wyśmienite towarzystwo. Wystarczyłoby przecież parę te¬lefonów i w ciągu godziny Renouys zatętniłoby życiem. Al-bo mógłby sam wpaść do kogoś, potem odwiedzić któryś z ekskluzywnych lokali. Tylko po co? Nagle dawne rozryw¬ki straciły dla niego cały urok. Lepiej zrobi, biorąc się do pracy. Wystarczyło jednak, by jego wzrok padł na monitor z planem systemu kanałów nawadniających, a natychmiast zaczynał myśleć o Henrym, a skoro o nim, to i o... Nie. Niech ona siedzi w zamku, zajmuje się swoim sio¬strzeńcem i swoimi ukochanymi drzewami. Sama. Zerknął na zegarek. Według jej zwariowanego planu powinien teraz przejąć opiekę nad Henrym. Owszem, zajmie się chłopcem, gdy naprawdę zajdzie taka potrzeba, ale na pewno nie co drugi dzień! A jednak tak bardzo chciałby ją zobaczyć... Puścił wo¬dze fantazji. Gdyby przyjechała, weszła do gabinetu, padła mu w ramiona... Dokładnie w tym momencie dobiegł go odgłos nadjeż¬dżającego samochodu. Zerwał się z krzesła i naraz uprzy¬tomnił sobie, jak głupio się zachowuje. Usiadł z powrotem. To mógł być właściwie każdy, z listonoszem włącznie. - Tędy, proszę pani - w korytarzu rozległ się głos Andre, zarządcy Renouys. Usłyszawszy to, Mark bez zastanowienia rzucił się do drzwi, wypadł na korytarz i stanął jak wryty. Jego przeczu¬cie potwierdziło się. Tammy! Andre wycofał się dyskretnie, zostawiając ich samych. Mark pożerał ją wzrokiem. Oczywiście miała na sobie spraną bluzeczkę, dżinsy, tenisówki i... I wyglądała uroczo. Jakim cudem podobały mu się kiedyś takie kobiety jak In-grid? Jak mógł uważać, że kobieta musi być dobrze ubrana i perfekcyjnie zrobiona? Co to ma wspólnego z prawdzi¬wym pięknem? Tammy nie zastanawiała się nad swoim wyglądem. Cały wysiłek wkładała w to, by się nie rozpłakać. Musiała pa¬nować nad emocjami dla dobra Henry'ego. I dla dobra Mar¬ka. O swoim dobru myśleć nie mogła. Sobie właśnie łamała serce. - Cześć. Teraz twoja kolej - powiedziała drewnianym głosem i z determinacją podała siostrzeńca Markowi. Książę odruchowo wziął dziecko. Chłopczyk ucieszył się na jego widok. Próbował powtó¬rzyć ulubioną zabawę i złapać go za włosy. Tymczasem Tammy postawiła na podłodze torbę z rzeczami małego. - Co to ma znaczyć? - spytał Mark, przyglądając się jej ze zdziwieniem. http://www.konstrukcjestalowe.edu.pl - Nie sądzę... Aha, przyszedłem w sprawie kolacji. Dziś nie wolno się spóźnić, bo na przystawkę będzie suflet. Pani Burchett zdradziła mi też, że planowała podać przepiórki, ale pani domu zadysponowała kurczaka. - Kiedy ja wcale nie... - wyjąkała Tammy. - To znaczy tak, ale... Nie chodziło mi... - Widzisz, jak ci świetnie idzie? Urządzasz ogrody, ukła¬dasz menu. Spokojnie możesz zarządzać zamkiem. ROZDZIAŁ ÓSMY Tammy weszła do salonu i stanęła jak wryta. Ingrid nie było. Przed kominkiem stał tylko Mark, który na widok jej zdumienia uśmiechnął się zagadkowo. - Czemu się śmiejesz? - zareagowała impulsywnie, ale natychmiast się zreflektowała. - To jest, dobry wieczór, Wa¬sza Wysokość. - Dobry wieczór pani. - Skłonił się z szacunkiem i nie było w tym ani śladu kpiny. Równie naturalnym gestem ujął jej dłoń i ucałował. Tammy zmieszała się ogromnie. Ilu spotkała w życiu mężczyzn, którzy mieli zwyczaj całować damę w rękę? Ani jednego! - Gdzie jest Ingrid? - Jej pytanie wypadło dość szorst¬ko, ale był to niezamierzony efekt. Uśmiech znikł z twarzy Marka.

A nawet jeśli, to co z tego? Przecież wcale jej to nie obchodzi. Nic a nic. - A ty? - zainteresował się nagle. - Z moich informacji wynika, że nie masz nikogo. - To nieuczciwe! - zaoponowała. - Ja musze ci wierzyć na słowo, podczas gdy ty nasłałeś na mnie detektywa. - W Europie kupisz sobie byle kolorowe pisemko, a do¬wiesz się o mnie wszystkiego, z detalami - skwitował. Na¬raz ściągnął brwi. - Dziwne... Jakim cudem nie wiedziałaś nic o ślubie Lary, skoro przebywałaś w Europie? Śluby w najwyższych sferach nie zdarzają się często. We wszyst¬kich gazetach były zdjęcia z ceremonii, nawet w poważ¬nych dziennikach. Tammy przez chwilę liczyła w myślach. - Nie, wtedy już siedziałam w Australii. Na którymś z moich ukochanych eukaliptusów. Sprawdź Ochmistrzyni przenosiła zdumiony wzrok z Tammy na księcia. - Ale przecież... - zaczęła i ugryzła się w język. - Wa¬sza Wysokość nic nam nie powiedział. - Ponieważ dopiero przed chwilą podjąłem ostateczną decyzję - warknął, równie zmieszany i wytrącony z rów¬nowagi jak Tammy. Naprawdę musiał stąd uciekać, i to jak najprędzej. Byle jak najdalej od niej! To wszystko okazało się znacznie groźniejsze, niż przypuszczał. Mało brakowało, a przepadłby z kretesem. Nawet nie śmiał myśleć, co to wszystko mogło oznaczać. - Dobranoc - rzucił szorstko i skierował się szybko ku wyjściu. Gdy mijał Tammy, Henry wyciągnął rączki. Do niego. Mark stanął jak wryty. Tammy wstrzymała oddech. Henry przywiązał się również do niego! Nie wierzyli własnym oczom! - Kiedy ja... - zaczął nieswoim głosem Mark. Tammy nigdy w życiu nie podjęła równie błyskawicznej decyzji. Nim książę zorientował się, co się święci, podała mu Henry'ego, mając absolutną pewność, że Mark instynk-townie weźmie dziecko. Sama cofnęła się szybko. - Skoro jutro wyjeżdżasz, a Henry chce pobyć z tobą, to do rana ty się nim zaopiekujesz. Ja potrzebuję się wyspać. Pani Burchett, proszę na słówko - Chwyciła ochmistrzynię za rękę i bezceremonialnie wyciągnęła ją za drzwi. - Do¬branoc, Wasza Wysokość - rzuciła jeszcze przez ramię i już jej nie było. Książę został sam z dzieckiem. Najpierw był zdumiony ufnością swojego stryjecznego bratanka, a potem musiał zająć się uspokajaniem go. Po ja¬kimś czasie Henry przytulił się spokojnie do jego szerokiej piersi, wyraźnie zadowolony. Dopiero wtedy Mark nacisnął dzwonek, by wezwać służbę.