Clemency zaczerwieniła się po korzonki włosów. Przyło¬żyła dłonie do rozpalonych policzków.

- Och, tak! Co to za ptak? - Zimorodek. - Czyż nie jest piękny? Ptak musiał ich usłyszeć albo dostrzec, bo odfrunął nagle, zamieniając się w niebieską, świetlistą smugę. Lysander odwrócił się z uśmiechem do dziewczyny. W tej chwili Clemency wydało się, że świat się dla niej zatrzymał. Wszystko zamarło i stanął czas. Jedyne, co istniało, to twarz o ostrych rysach i ciemnych oczach oraz ręka trzymająca jej dłoń. Lysander także się w nią wpatrywał. - Już panią wcześniej widziałem, prawda? - szepnął w końcu. Podniósł drugą rękę i dotknął kosmyka jej włosów. Clemency otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć. - Hej, hej! Lysander! Gdzie jesteś? - dobiegł ich głos Arabelli. Natychmiast wrócili do rzeczywistości. Dziewczyna zdała sobie sprawę, w jak niezręcznym znaleźli się położeniu. Lysander westchnął głęboko, jego umysł był także czymś zaprzątnięty. - Sądzę, że powinniśmy wrócić oddzielnie - odezwał się wreszcie, starając się mówić normalnym tonem. - Nie chciałbym sprawić pani kłopotów. - Jak możemy to zrobić? - zapytała po prostu. Ode¬tchnęła głęboko. Jeśli zostaliby odkryci, mogłaby się znaleźć w opałach. Markiz uśmiechnął się. - To nic prostszego. Kilka metrów dalej krzaki prze¬rzedzają się. Wyjdzie pani na łąkę w pobliże wozów, a potem należy tylko pójść w dół. Ja wrócę tą samą drogą, którą przyszliśmy. - Odprowadził ją do brzegu, zaczekał, aż bezpiecznie wyjdzie na górę, po czym uniósł jej dłoń do ust i powiedział: - Pora ruszać. - Dziękuję za pokazanie zimorodka - powiedziała za¬wstydzona. - Cała przyjemność po mojej stronie. Po tych słowach markiz zniknął. Arabella zaczęła szukać brata, by mu opowiedzieć o nowej tamie, jaką zbudowali dzisiaj na strumieniu. Chciała też znaleźć się w jego pobliżu, bo czuła się skonfundowana i zaniepokojona zachowaniem pana Baverstocka. Pod pewnymi względami, szczególnie gdy szło o mężczyzn, Arabella potrafiła być bardzo bystra; miała wystarczająco dużo rozmaitych skrytych doświad¬czeń, by zauważyć, kiedy się komuś naprawdę podoba. Nie mogła tego powiedzieć w przypadku pana Baverstocka. Droczył się z nią i flirtował, ale robił to hałaśliwie i na pokaz, jakby jego poczynania kierowane były do kogoś innego. Arabelli wcale się to nie podobało. Ostatnio wspom¬niał o mającym się odbyć w najbliższą sobotę wiejskim odpuście. Dał jej do zrozumienia, że jeśli zechce, zabierze ją wieczorem na tańce. Zdobędzie maski, więc nikt ich nie rozpozna. W innej sytuacji taki zakazany wypad spodobałby się jej natychmiast. Podobnie zresztą uczyniła w zeszłym roku raz z Joshem Baldockiem. Piórkiem naoliwiła drzwi kuchenne, by nie skrzypiały, i po cichu wymknęła się z domu. Po dziś dzień nikt o niczym nie wiedział. Lecz pan Baverstock to nie Josh Baldock. Tak jak i ona doskonale wiedział, że nie powinien jej tam zabierać. O co więc mu chodzi? http://www.liv-art.pl/media/ Spojrzała na Erikę i napotkała wzrok Marka. - Kocha cię. Oboje macie identyczne piwne oczy, ten sam odcień cery, ten sam kształt ust, tyle Ŝe w zmniejszonej wersji. Mogłaby być twoją córką. WłoŜył ręce do kieszeni znanym Alli gestem. Znała go na tyle dobrze, Ŝe wiedziała, iŜ jest to przejaw gniewu. - Nieprawda - powiedział. - Widziałaś fotografię. My z Mattem jesteśmy do siebie podobni, ale sporo nas róŜni. Matt wiele cech ma po matce. Ojciec, w przeciwieństwie do matki, chciał zrobić z Matta silnego faceta, a Matt to człowiek wraŜliwy. Zawsze pragnął mieć dzieci, odwrotnie niŜ ja. Słowa Marka zdziwiły Alison, Ŝe tak się przed nią otworzył - jak nigdy dotąd. - Mówisz, Ŝe nie chciałeś mieć dzieci. Dlaczego? Mark patrzył na nią chwilę w milczeniu i jakby odruchowo odsunął się od niej.

wątpliwość wersji matki, w końcu pochodzę z zamożnej rodziny, ale... - Ale jedyną rodziną Hope była Lily. - Właśnie. - Pochyliła głowę w zamyśleniu. - Skąd zatem matka wzięła te pieniądze? Santos zmarszczył brwi. - Ile dokładnie wynosiła ta suma? - Mogę to sprawdzić. - Gloria zmarszczyła brwi, starając się przypomnieć sobie szczegóły. - Na pewno kilkaset tysięcy dolarów. Czterysta... Nie, raczej pięćset. Sprawdź Nagły ruch przy oknie kazał Markowi odwrócić głowę. Do pokoju wpadł Lysander. - Ho, ho, za czym tak gonisz, Zander, czyżbyś chciał uszczknąć kawałek mojego tortu? Gdybym wiedział, że interesuje cię ta panienka, zostawiłbym ją w spokoju. Czemu mi o tym nie powiedziałeś? Teraz już za późno, kto pierwszy, ten lepszy. - Bez pardonu złapał dłonią jej pierś i ścisnął. Clemency z całej siły uderzyła go w twarz. Mark odepchnął ją na bok i w tej samej chwili Lysander rzucił się na niego. Upadając Clemency uderzyła głową o szafkę i przez dobrą chwilę nie mogła się pozbierać. Gdy przyszła do siebie, ujrzała obu mężczyzn sczepionych w walce. Na policzku Marka widniało głębokie zadrapanie, także szczęka Lysandra sprawiała wrażenie opuchniętej. Obaj ciężko dyszeli. Dziew¬czyna poczuła przerażenie, bo wyglądało na to, że są zdecydowani na wszystko. Rozejrzała się wokół siebie. Tańczące na ścianach cienie walczących sprawiły, że z początku nic nie widziała. Dopiero po chwili dostrzegła ciężki mosiężny świecznik i wzięła go w obie ręce. Mark ściągnął nagle kapę z łóżka i zarzucił na twarz markiza, wymierzając mu potężny cios pięścią. Lysander upadł ciężko na ziemię. Mark z triumfalnym uśmiechem pochylił się nad nim, chcąc zadać ostateczny cios, lecz w tym samym momencie dosięgnęło go uderzenie Clemency. Znieruchomiał, a potem jakby w zwolnionym tempie upadł na podłogę. Lysander wstał powoli, trzymając się za bolącą szczękę. - Milordzie, nic panu nie jest? - zapytała z przejęciem Clemency. - Powiedzmy - odparł smętnie. - Łajdak był w lepszej formie, niż myślałem. - Popatrzył na Marka, który nie dawał znaku życia. - Chyba go nie zabiłam? - Ależ skąd, jest tylko ogłuszony. - Lysander badał przez moment jego puls. Następnie wyprostował się i pokuśtykał do biurka. Gdy znalazł pióro i kartkę papieru, skreślił kilka słów, po czym zakleił kopertę. Oparł list o toaletkę i dał znak, że najwyższy czas opuścić to miejsce. Clemency przekręciła klucz i uchyliła drzwi. - Mam nadzieję, że nie zrobił pan żadnego głupstwa, chyba nie wyzwał go pan na pojedynek? - Nie - markiz odparł krótko. - Napisałem, żeby jutro rano spodziewał się siostry.