Nad ich głowami zahuczał samolot, hałas silnika przecinał błękit nieba.

– Siadaj – powiedziała, wskazując mu krzesło. Sama przysiadła na oparciu kanapy. Miała na sobie obcisłe dżinsy, czarną koszulkę i balerinki. Nie tak wyobrażał sobie strój na służbową kolację, ale też nigdy nie pojmował niuansów kalifornijskiej mody. Lorraine od razu przeszła do rzeczy. – O co chodzi ze śmiercią Jennifer? – Zrobiła palcami znak cudzysłowu w powietrzu, żeby podkreślić swój stosunek do sprawy, i mówiła dalej: – Wiesz, że nigdy nie uwierzyłam w jej wypadek. I nie kupiłam wersji o samobójstwie. Uwielbiała dramatyzować, ale wypadek samochodowy? – Pokręciła głową. – To nie w jej stylu. Ewentualnie tabletki... Chociaż i to uważam za mało prawdopodobne. Owszem, była destruktywna, przyznaję, ale nie na tyle, żeby targnąć się na własne życie. – Podniosła wzrok na Bentza. – Jennifer była typem kobiety, która podejmie próbę samobójczą żeby zwrócić na siebie uwagę, ale żeby wjechać na drzewo? Pozwolić, by jej ciało przeleciało przez przednią szybę? Ryzykować takie obrażenia? O nie. Nie miała na to dość odwagi. Mogła przeżyć, skończyć w wózku inwalidzkim, brzydka, oszpecona. – Lorraine energicznie potrząsała głową. Skrzyżowała ręce na piersi. – O nie. Pokazał jej zdjęcia, ale akt zgonu na razie zachował dla siebie. – O Boże. – Z niedowierzaniem wpatrywała się w zdjęcia przyrodniej siostry. – To... Naprawdę wygląda jak Jen, owszem, ale to na pewno sobowtór, ktoś, kto jest do niej podobny jak dwie krople wody i twój wróg, nie wiem, przestępca, którego posłałeś za kratki, http://www.maszynydobudowydrog.com.pl/media/ chwasty porastały zadbany niegdyś trawnik. Kilka dachówek obluzowało się i spadło, roztrzaskane leżały na zarośniętych ścieżkach ogrodu. Pośrodku okrągłego podjazdu królowała fontanna, oczywiście sucha; anioł nalewał wodę z dzbana do większego zbiornika. Teraz nie miał głowy i jednego skrzydła. Tutaj się spotykali? Tutaj romansowali? Obserwując ruinę spod zmrużonych powiek, Bentz cierpiał, w wyobraźni cofając czas. Wyobrażał sobie starą misję taką, jaka była dawniej – zadbane ogrody, trawniki, witraże w oknach, szumiąca fontanna. Minął stertę odpadków i brnął coraz dalej w stronę bogato rzeźbionych drzwi frontowych. Zardzewiały łańcuch zazgrzytał, gdy go pociągnął. Zabezpieczenie przed ciekawskimi, złodziejami, bezdomnymi. I przed policjantem, który ma za dużo czasu i któremu odbija na punkcie nieżyjącej żony.

Jasne. – O, nie – szepczę do niej. – O, nie. Ale jej uśmiech mnie prześladuje i przypominam sobie, że w przeszłości widziała zbrodnie oczyma mordercy. Ciekawe, jak będzie z jej śmiercią. Ta myśl mnie upaja, dodaje sił; nie obchodzi mnie jej cierpienie, tylko Bentza. Sprawdź przystanek. – O cholera. Skręcił gwałtownie na parking przed centrum handlowym i zaparkował na pierwszym wolnym miejscu, przeznaczonym, jak głosiła tabliczka, wyłącznie dla gości sklepu. Autobus otworzył drzwi. Dwóch roześmianych nastolatków ze słuchawkami w uszach wskoczyło do środka z deskorolkami pod pachą. Bentz wyskoczył z wozu i rzucił się przez jezdnię. Znikła. Kobiety w żółtej sukience nigdzie nie było widać. Drzwi autobusu się zamknęły, kierowca włączył kierunkowskaz na znak, że włączy się do ruchu. – Nie! – Bentz wybiegł na ulice, kusztykał na obolałej nodze w ślad za pojazdem. Dopadł do przystanku w tej samej chwili, gdy autobus odjeżdżał w tumanie kurzu. Była w nim?