Kapitan nawet się za mocno nie zasapał, tylko fizys jeszcze bardziej mu poczerwieniała.

przyjechały, żeby wymodlić sobie odpuszczenie grzechów, kawalerów mają aż nadto. Borejko stworzyła sobie tu, na wyspie, własne mocarstwo. Ma swojego dżina, swojego wiernego niewolnika, kapitana Jonasza. Oto on, Czarny Mnich we własnej osobie! Stoi z idiotycznym, rozanielonym uśmiechem na wygarbowanej wiatrem twarzy. Taki pokornie spełni każdą zachciankę władczyni, nawet zbrodniczą. Rozkaże mu postraszyć poddanych, wsączyć w ich serca mistyczny strach – Jonasz to zrobi. Każe zabić, odebrać rozum, porwać – on bez namysłu spełni i ten rozkaz. Wstrząśnięta Polina Andriejewna nie miała teraz czasu przeniknąć do końca możliwych motywów potwornego zamysłu, ale jedno wiedziała na pewno: kobieca ambicja jest bardziej niezmierzona i absolutna od męskiej; a jeśli czuje z czyjejś strony zagrożenie, to zdolna jest do każdej perfidii i każdego okrucieństwa. Rozbestwioną „carycę” trzeba było wyprowadzić z błędu co do zamiarów rzekomej pątniczki (bo przecież araraccy mężczyźni i w ogóle mężczyźni pani Polinie do niczego nie byli potrzebni), inaczej Lidia Jewgieniewna w złości dopuści się jeszcze jednego przestępstwa. Bo jaką różnicę zrobi jej to teraz, po wszystkich poprzednich! Związane w nadgarstkach ręce spróbowały dostać knebla, ale gdzie tam: zręczny marynarz połączył ze sobą pęta na rękach i nogach tak, że dosięgnąć mocno zaciągniętego węzła w tyle głowy nie było można. Niewolnica zamyczała, dając do zrozumienia, że chce się wypowiedzieć. Wyszło to żałośnie, ale caryca Kanaanu nie okazała zmiłowania. http://www.mojabudowa.org.pl/media/ Poczuła suchość w gardle. Próbowała przełknąć ślinę, wydusić z siebie jakieś składne powitanie. Ale zrozpaczone spojrzenie oczu George’a Walkera sprawiło, że zupełnie straciła głowę. – Co... zrobiliście... dla mojej... córki? – wycedził. – Pracujemy bardzo intensywnie, proszę pana. – Zmarnowaliście wszystkie dowody! – ryknął George Walker. Ludzie, zaintrygowani jego krzykiem, zaczęli się gapić na Rainie i Quincy’ego. Żona George’a pobladła i ruszyła w ich stronę szybkim krokiem. – Przepraszam, panie Walker. Wiem, że to bardzo trudne... – Ten gówniarz zabił moją córkę, a wy nie chcecie go zamknąć. Myślicie, że nie wiem? Myślicie, że wszyscy w Bakersville nie wiedzą? Zabił nasze dziewczynki, a wy go chronicie. Zastrzelił je, a wy próbujecie go uniewinnić. – George, George. – Pani Walker położyła maleńką dłoń na ramieniu męża, jakby mogła

– Więc kim? – Pan komisarz ma coś do mnie? – pyta Bergson, ale Lang nawet nie patrzy na podwładnego. – Strzelił, żeby biedakowi skrócić męki, i tyle – kontynuuje monolog, przeżuwając kolejny kęs. – Akt łaski przypadkowego przechodnia. Sprawdź Pani Lisicyna podeszła po zimnej podłodze do okna, owinęła się w ciężką, ostro woniejącą owczą skórę. Zrobiło się nieco spokojniej, a wiejący przez dziurę wiatr przyjemnie studził zarumienioną twarz. W dali, u stóp mierzei, stała grupka mnichów i na coś czekała. Potem otworzyły się drzwi kaplicy Pożegnalnej, wyszedł z niej człowiek bez twarzy, w czarnym, spiczaście zwieńczonym stroju. Zebrani skłonili się przed nim w pas. Tamten przeżegnał ich i skierował się w stronę brzegu. Dopiero teraz pani Polina zauważyła łódkę z wioślarzem. Czarny człowiek usiadł na dziobie plecami do Kanaanu i czółno popłynęło ku Rubieżnej. Tam, nad samą wodą, czekały na niego jeszcze dwie takie same postaci bez twarzy, w pustelniczych kapturach. – Brat Kleopa wiezie do pustelni nowego pokutnika – mrużąc oczy (etui z okularami zostało na podłodze nieczynnego pawilonu razem z sukienką), powiedziała pani Lisicyna do gospodarza, który też podszedł do okna. – Nazywa się ojciec Hilariusz. Spieszno mu opuścić