- Chętnie bym panią zaprosił na parkiet.

- Następnym razem, kiedy Fiona się na mnie zdenerwuje, zacznie rozpowiadać o tobie takie rzeczy, że nawet Akademia Panny Grenville cię nie zatrudni. - Tylko po to, żeby zrobić ci na złość? - Wie, że mi na tobie zależy. Wróciła do pakowania. - Nie będę pionkiem, który dowolnie przestawia się na szachownicy. Wyjeżdżam rano, a ty lepiej pomóż Rose, której się chyba wydaje, że coś do ciebie czuje. Lucien też wstał i wyrwał jej z rąk halkę, którą właśnie chowała do kufra. - Nigdzie nie wyjeżdżasz. Nie zostawisz mnie. Wcale się go nie przestraszyła. - Od tygodnia wiesz, że to mój ostatni dzień w twoim domu. Nie udawaj, że się o mnie martwisz, bo oboje wiemy, że najbardziej zależy ci na dziedzicu. - Nie... - I nie krzycz na mnie. Wrzask nie zmieni mojej decyzji. - Wrzuciła halkę do kufra. - A teraz wybacz, idę się pożegnać z Rose. Jej głos nie był wcale taki spokojny, ale Lucien nic nie zauważył, zdenerwowany tym, że jego błyskotliwy plan spalił na panewce. Wychodząc z pokoju, nawet się nie domyślał, jak bardzo pragnęła, by wyznał, że ją kocha, zamiast wynajdywać kolejne powody, dla których powinna zostać. Rzuciła się na łóżko i wybuchnęła płaczem. Powtarzała sobie, że nie może stanąć http://www.nurgia.pl/media/ - Dobrze. - Na wszelki wypadek podeszła do drzwiczek od strony pasażera. Zmierzył ją złym wzrokiem, ale nie powiedział słowa. Uparty, pomyślała, obserwując, jak chłopiec krzywi się boleśnie przy każdym ruchu. Hardy. Zawzięty. Silna wola tego dzieciaka napełniała ją podziwem. Mimo bólu, mimo obrażeń i strachu, odrzucał pomoc. Znała jemu podobnych, wspierała ich. Dzieciaki, które mogły polegać tylko na sobie samych. Skrzywdzone, odpychane i odrzucane przez wszystkich. Ten chłopiec od dłuższego czasu musiał być skazany na własne siły. Nie winiła go za okazywaną wrogość i podejrzliwość. Widocznie życie zdążyło nauczyć go czujności. Weszli do domu bocznym wejściem, przez drzwi prowadzące do kuchni. Lily zapaliła światło i dopiero teraz zobaczyła, że nogawka spodni, w które ubrany był chłopak, przesiąknięta jest krwią. - Siadaj - poleciła, odsuwając krzesło przy starym dębowym stole. - Przyniosę bandaż. Chwycił ją za rękę. - Obiecała pani, że nikogo nie wezwie. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Zupełnie niepotrzebnie, powiedziała sobie. Musi zająć się chłopcem, w tej chwili najważniejszy jest jego stan fizyczny. - Wiem, co obiecałam. W chwilę później wróciła z bandażem, płynem odkażającym i ręcznikiem kąpielowym. Napełniła miskę ciepłą wodą, wrzuciła do niej myjkę. -Musisz zdjąć spodnie, inaczej nie będę mogła opatrzyć rany. Zaczerwienił się. - Nie zdejmę spodni, proszę pani.

Alexandra odetchnęła głęboko. - Chciałabym już wrócić do domu - powiedziała drżącym głosem. - Thompkinson! - zawołał hrabia. Służący zatrzymał się w pół kroku. - Milordzie? - Sprowadź powóz. Sprawdź Tego roku było inaczej. Nie chciała już matczynej miłości. CZĘŚĆ IV Rodzina ROZDZIAŁ CZTERNASTY Nowy Orlean, 1980 Santos wyciągnął z szafy swoją torbę. Miał już dosyć płatnej opieki i dętej troski. Znika. Tym razem opieka społeczna go nie znajdzie i nie odeśle do kolejnej rodziny zastępczej. Przez ostatnie półtora roku umieszczano go kolejno w czterech różnych domach i każdy dostarczył mu zupełnie nowych doświadczeń. W pierwszym robiono wszystko, by nie myślał o nim jako o własnym. Dla opiekunów był po prostu sposobem zarabiania pieniędzy, źródłem dodatkowych dochodów, uzupełnieniem pensji. W drugim oduczono go płakać, powtarzano z uporem, że jego cierpienie jest jego prywatną sprawą i powinien zachować je dla siebie. Ilekroć próbował się zwierzać, nieodmiennie narażał się na kpiny. Trzecia rodzina wpajała w niego, że nie powinien niczego od nikogo oczekiwać, nawet zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Z czwartego domu nie wyniósł żadnej lekcji - był już wystarczająco uodporniony na ludzką obojętność. Po drodze zdążył wyzbyć się nadziei, złudzeń, sekretnych pragnień. Nie oczekiwał miłości ani serdeczności, stał się nieufny, zamknął się w skorupie. Zaczęto mówić, że jest trudnym, niekomunikatywnym dzieckiem. Ostatnie półtora roku żył w czterech różnych domach, mieszkał w czterech różnych dzielnicach, chodził do czterech różnych szkół. Stracił starych przyjaciół, nowych nie zdobył. Jego życie po śmierci matki zmieniło się w sposób radykalny, ale przybrani rodzice, nauczyciele, ludzie z opieki społecznej umieli dostrzec tylko jedno: chłopak sprawia kłopoty wychowawcze, kropka. Jego kumple zawsze powtarzali, że system jest do dupy. Mieli rację. No dobra, tym razem nikt go nie znajdzie. Opróżnił szuflady i zaczął pakować swój nędzny dobytek do torby. Nie znajdą go, bo wreszcie zrozumiał, gdzie tkwi błąd.