- Naprawdę?

sytuacji. Mo¿e Fiona jeszcze nie wyszła, mo¿e Rosa dopiero konczy odkurzanie. Carmen... jest jeszcze Carmen, ona na 456 pewno jest w domu... o Bo¿e, prosze, spraw, ¿eby ktos mi pomógł. Drzwi windy rozsuneły sie, ukazujac pusty hol. Dziecko ucichło nagle. - Idziemy - warknał Monty. Korytarz tak¿e był pusty, oswietlony tylko kilkoma lampami. Znikad nie dobiegał brzek naczyn, szmer rozmów czy odgłos kroków na schodach... nic nie maciło tej martwej, przera¿ajacej ciszy. Monty wepchnał Kylie do apartamentu, wszedł za nia i zamknał drzwi na klucz. - No, no - powiedział, rozgladajac sie wokół. - Nic sie tu nie zmieniło, prawda? - Usmiechnał sie lubie¿nie. Okrutnie. W tym usmiechu czaiła sie przera¿ajaca obietnica. - Spedzilismy tu razem sporo czasu. Całkiem sporo. Kylie znowu ogarneły mdłosci. - Nie pamietam. - Nie? - Spojrzał na nia uwa¿nie i usmiechnał sie http://www.operacje-plastyczne.biz.pl - Nie. - Była stanowcza. - Przyjechałam tutaj, bo myślałam, że może zechcesz mi pomóc. - Jej biust falował trochę zbyt mocno; Nevada cofnął się i dał jej trochę przestrzeni. - Teraz posłuchaj - powiedziała zdyszanym głosem. - Albo w to wchodzisz, albo nie. Prosta sprawa. Zamierzam odnaleźć Elizabeth, choćby świat się walił. Z tobą lub bez ciebie. Pomyślałam, że... że powinnam cię o tym powiadomić. No, więc jak będzie? Zmierzył ją wzrokiem. Z wiekiem dojrzała, ale nadal była uparta i miała klapki na oczach. Zupełnie jak jej stary. - Jestem daleko przed tobą, Shelby. - Wątpię. - Zdążyłem już skontaktować się z prywatnym detektywem. - Bez uzgodnienia ze mną? - Miała czelność uważać się za obrażoną, kiedy stała przed nim na jego zakurzonym 41 ganku. - Tak. - Ale nie pomyślałeś, że chciałabym wiedzieć... - Przerwała i chrząknęła, a potem zapatrzyła się w blask

słupki ogrodzenia i ganek, szukając królików lub wiewiórek, lub jakiegokolwiek zwierzęcia, które mógłby wystraszyć. W zagajniku żywodębów mozolił się dzięcioł, a na dach stajni z łopotem skrzydeł wzbiła się wrona. Nevada otworzył drzwi, ustawił worki z ziarnem i pracował w pocie czoła, próbując uwolnić się od przeczucia, że zanim będzie lepiej, będzie gorzej. O wiele gorzej. Kilka koni weszło do stajni. Nevada odmierzał im porcje owsa, gładził ich błyszczące nozdrza i czuł gorące oddechy klaczy, które prychały przy żłobach. Napełnił koryta wodą i zadowolony z obrządku poszedł do starego domu, i otworzył kluczem drzwi. Kiedy Sprawdź Siegnał do kieszeni i wyciagnał z portfela piec banknotów studolarowych. - Wez to, kup sobie cos ładnego i nigdy, słyszysz, nigdy, nie próbuj zbli¿yc sie do mnie ani do mojej 440 rodziny. Nie pozwole, ¿eby ktokolwiek mnie szanta¿ował, dreczył ani naciagał. - Wcisnał szeleszczace banknoty w dłon Kylie, odwrócił sie na piecie i ruszył szybko w strone koscioła. Nie wiedział, ¿e na jego szary garnitur spadaja bladoró¿owe płatki. Nie wiedział te¿, ¿e Kylie nigdy sie nie podda. Stała tam ze scisnietym sercem, prze¿ywajac odtracenie i sciskajac w rece pieniadze. Miała ochote pobiec za nim, zrobic scene, rzucic mu te pieniadze pod nogi. Powstrzymała sie jednak. Niczego by w ten sposób nie osiagneła.