– Myślisz o nagraniu z przesłuchania, prawda? O obsesji Danny’ego na punkcie

Gdy na wózeczku, trzęsąc się, skrzypiącym Królestwo Zawołżskie przemierzałem I na tej smutnej drodze naliczyłem Wybojów i wądołów rozmaitych Całe piętnaście tysięcy sto jeden, Nierazem ja o waszej ekscelencji Myślał niedobrze i niekiedy nawet Bluźnierczem jakieś słowa wykrzykiwał. Ahoj! Lecz kiedy tylko zalśniło na słońcu Święte zwierciadło, Modrym Morzem zwane, Ja, uderzony wdzięcznym tym pejzażem, o udręczeniach swoich zapomniałem i odmówiwszy modlitwę, na korab Dymem buchający, śnieżnobiały, Pamięci Wasiliska poświęcony, Przesiadłem się. Ahoj! I przez noc długą, księżycową, zimną, Marzłem pod podszytą wiatrem derką, http://www.oritrendy.pl/media/ wymiocin, kopiąc wściekle w krzaki. Młócił rękami powietrze. Jego twarz zrobiła się purpurowa. Rainie nie wahała się. Może nie był to elegancki plan, ale lepszego nie zdołała wymyślić. – Uciekaj – zawołała do Danny’ego. – Uciekaj! I rzuciła się na Manna. Gdy toczyli się bezwładnie, wyślizgnęła mu się broń. Rainie słyszała, jak Mann rzuca się i przeklina. Wydawało jej się, że jego kolana i stopy są wszędzie. Instynktownie próbowała osłonić głowę. Oko, jej oko. O Boże, czuła, jakby policzek zajął się ogniem. Ale nie mogła podnieść rąk. Były związane z tyłu, więc tylko wiła się na ziemi jak bezbronny robak. Richard usiłował dosięgnąć ją silnym kopniakiem. Ledwie zrobiła unik, przetaczając się kawałek dalej, gdy nagle ją zostawił. Cholera. Chciał odzyskać broń. Przeturlała się z powrotem i kopnęła go z całej siły w zgięcie kolana. Zachwiał się, upadł. Wierzgając, zaatakowała jego ranny pośladek.

– Eee, za pozwoleniem łaskawego pana, czy mogę spytać, z kim mam przyjemność? Czy przypadkiem nie z Lwem Nikołajewiczem? Bo z manier i wyglądu zewnętrznego przyjemny pan zadziwiająco przypominał miłośnika lektur z listu Aloszy Lentoczkina. Berdyczowski, zapalony szachista, pamięć miał znakomitą, a i trudno było zapomnieć takie imię – jak u hrabiego Tołstoja. Mężczyzna zdziwił się, ale nie za bardzo – i bez tego wyglądał, jakby stale oczekiwał od Sprawdź dawno chciałem panu powiedzieć: nie ma pan racji, sądząc, że chorzy nie słyszą tych pańskich „replik na stronie”, które wymienia pan z lekarzami, siostrami albo swoimi gośćmi. Pan przecież nie jest na scenie. Korowinowi opadła szczęka, co w połączeniu z drwiącą, zarozumiałą maską, którą na dobre sobie przyswoił, wyglądało dosyć osobliwie. – Doktorze, kolacji u pana nie dają? – zapytał przewielebny. – Od rana nawet ziarnka maku w ustach nie miałem. A ty jak tam, Matwieju, nie zgłodniałeś? Ten niezbyt pewnie, ale już nie tak mgliście jak przedtem odpowiedział: – Zjeść by chyba było nieźle. A gdzie to pani Lisicyna? Ja niezbyt dokładnie pamiętam, co się tu działo, ale ona mnie odwiedzała, przecież to mi się nie przyśniło. – Kolacja potem! Potem! – zawołał nadzwyczaj podniecony Korowin. – Musi pan natychmiast mi opowiedzieć, co konkretnie pan pamięta z wydarzeń ostatnich dwóch tygodni! Ze wszystkimi szczegółami! A pan, panie kolego, niech stenografuje każde słowo! To dla