niemowlęcy zapach. Dotknęła dłonią jego jasnych miękkich włosków,

sprawdziła w swojej komórce numeru telefonu, który dał jej cynk o spotkaniu w Guadalupe. To mogło być zupełnie nieważne, ale... nigdy nie wiadomo. Półprzytomna, wciąż zmęczona i teraz w dodatku rozespana, zwlokła się z łóżka i włączyła lampę, która natychmiast poraziła ją jaskrawym światłem. Odnalazła telefon komórkowy w torebce, włączyła go i przeszła przez menu, by odnaleźć ostatnie połączenia przychodzące. Był tam: numer gdzieś z centrali w El Paso. Odruchowo nacisnęła „zadzwoń", i wtedy spojrzała na zegar: było po drugiej w nocy. Szybko wcisnęła „zakończ". Ktokolwiek to był, może poczekać do rana. Zapewne będzie wtedy bardziej chętny do współpracy Zapisała numer na kartce, zgasiła światło i wróciła do łóżka. Tym razem śniły się jej jakieś bezsensowne, niespójne strzępy obrazów, które zapominała natychmiast po kolejnym ocknięciu. Mimo tak niespokojnego snu obudziła się o zwykłej porze, czyli o piątej trzydzieści. Czuła się prawie normalnie. Uświadomiła sobie, że jest niedziela, jedyny dzień, w którym nie musiała iść do biura. No, chyba że wyskakiwała jakaś nagła sprawa, a zazwyczaj tak właśnie było. Dzieci nie wybierały sobie dni na gubienie się, a porywacze działali zawsze. http://www.osk-ekspress.pl/media/ - Dają sobie radę bez ciebie. - Skąd wiesz? - syknęła z irytacją. - Dzwoniłem. an43 431 - Kiedy? Czemu nie dałeś mi porozmawiać z Joann? - Dzwoniłem dwa razy Raz, żeby powiedzieć im, gdzie jesteśmy. Drugi raz, by uprzedzić, że trochę tu zabawimy. Zauważyła, że zupełnie zignorował jej pytanie o rozmowę z Joann. - Czas do domu - powiedziała. Diaz podrapał się po karku. - Jeszcze nie.

domu? Zdawało mi się, że wszystkie okna i drzwi były zamknięte. - Bo były Musiałem jedno otworzyć. Potrzebujesz dobrego systemu alarmowego. No tak. Dotychczas nie było potrzeby, Milla mieszkała w bardzo spokojnej okolicy - Powstrzymałby cię taki system? - spytała. Sprawdź Przed nimi strumień skręcał w lewo. Na prawym brzegu leżało zwalone drzewo: jego konary sięgały niemal do samej wody. - Drzewo...! - Milla usłyszała krzyk Diaza i zrozumiała. Skierowała się w prawo, starając się znaleźć jak najbliżej konarów. W chwili, gdy próbowała zaczerpnąć powietrza, przykryła ją woda; kobieta zakrztusiła się boleśnie. Z całych sił próbowała wydostać się na powierzchnię, ale potworne zmęczenie i lodowate zimno robiły już swoje. Bolało ją lewe ramię i mięśnie nóg, w płucach miała żywy ogień. Gdyby tylko mogła złapać konar drzewa! Może dałoby się na nim chwilę odpocząć... Może zdołaliby wydostać się z potoku... Nie miała już sił, ale oto nurt potoku sam usłużnie zepchnął ją w prawo, tam gdzie wartka woda wymyła kawał skały. Milla desperacko wyciągnęła ręce i trafiła na jakąś gałąź, zacisnęła na niej dłoń z całej