Nie odpowiedział. Jego milczenie było jednoznaczne. Liz poczuła się jak kretynka. Niepotrzebnie, zupełnie niepotrzebnie otworzyła się przed nim.

Szykowano kolację. Wyglądało na to, Ŝe w sobotnie wieczory kaŜdy człowiek, obojętne, bogaty czy biedny, otrzymywał pysznego hamburgera i kawałek placka z kremem. Alli spojrzała na Marka i pomyślała, Ŝe chyba wie, co i on czuje. Miała nikłą wiedzę o intymnościach męsko- damskich, ale bezbłędnie wyczuwała atmosferę wytwarzającą się między nimi obojgiem i wydawało się jej, Ŝe jeśli są gdzieś razem, to aŜ skrzy od ich pragnień. Cały czas miała go przed oczami, niezaleŜnie od miejsca i pory, czuła jego pocałunki, jego usta na swoich, przepełniała ją namiętność, z którą nie zamierzała nawet walczyć. PrzeraŜało ją to. Nie chciała nawet myśleć, co mogłoby się zdarzyć. Z nią. Jeśli te emocje ją pochłoną, zniszczą. Teraz, kiedy ma juŜ za sobą rozmowę z Markiem, chce postępować słusznie, co oznacza, Ŝe musi przestać myśleć w kółko o tym, kiedy popełnili błąd, kiedy przekroczone zostały granice, których nie wolno było przekroczyć. Mark wstał, gdy podeszła do stolika. - Przepraszam za spóźnienie - rzekła, siadając naprzeciw niego. Erika siedziała na przystawce obok Marka. - Jak się jeździ? - zapytał z uśmiechem. - Cudownie - odparła równieŜ z uśmiechem. - Wspaniały wóz! Tak łatwo nim manewrować. Nie mogę się doczekać na Karę, Ŝeby się nim pochwalić. http://www.panilogopedia.pl poprowadzić się na parkiet. Z przyjemnością stwierdziła, że Lex wspaniale tańczy. Zatraciła się w rytmie muzyki. Uwielbiała taniec i po chwili zapomniała o całym bożym świecie. Scott zdawał sobie sprawę, że zachował się niegrzecznie. Powinien wejść do środka. Wyszedł, ponieważ nie mógł przebywać z Willow w jednym pomieszczeniu. Co było z nim nie tak? Czyżby miał na jej punkcie obsesję? To mu psuło wieczór. Gdyby był o kilka lat starszy, sądziłby, że przeżywa kryzys wieku średniego, uganiając się za kobietą młodszą od siebie o dobrych kilka lat. No cóż, choć daleko mu było do czterdziestki, powinien się interesować kimś w podobnym wieku.

Detektywi spojrzeli krótko po sobie. - Zadzwoń do wydziału - rzucił Santos. - Sprowadź tu jakiegoś psychiatrę. Gdzie ona jest? - zapytał, kiedy Jackson poszedł wykonać polecenie. Gloria wskazała w milczeniu schody. Oboje weszli na górę, dotarli do sypialni. Gloria zapukała i uchyliła drzwi. - Mamo? - zaczęła łagodnie, żeby jej nie spłoszyć. - To ja, Gloria. Jest ze mną Santos. On nam pomoże. Wszystko będzie dobrze. Uchyliła drzwi szerzej i zajrzała do środka. Nie dostrzegła matki i wystraszona, pchnęła drzwi szerzej. Sprawdź - Myślę, że powinnaś uzgodnić to z Arabella - odparła Clemency. - Och, nie. Di. Wybierzmy po prostu interesujące rośliny - wtrąciła Arabella. - Coś z ładnymi liśćmi, na przykład bluszcz. Inaczej będzie to strasznie nudne zajęcie. Diana spojrzała na Arabellę z powątpiewaniem. - Moja droga - Clemency zwróciła się do Diany z życz¬liwym uśmiechem - chęć malowania pięknych rzeczy zamiast czegoś bezbarwnego nie jest niczym nagannym, wiesz o tym. Zatem pozwól kuzynce rozwijać artystyczne zdolności! - Adela nie pochwaliłaby tego. - Mimo wszystko twarz Diany rozjaśniła się. Jej siostra wszędzie dojrzy czyhające zło, pomyślała Clemency. - Adeli tu nie ma - odparła Arabella. Jej zdaniem moralne rozterki Diany były czasem niezrozumiałe. - Na szczęście Bóg stworzył też i piękne kwiaty - dorzuciła. To nie podlegało dyskusji, więc dziewczęta zabrały się do pakowania szkicowników i notatników na popołudniowe zajęcia. - Panno Stoneham - odezwała się nagle Arabella. - Za¬stanawiałyśmy się, i mam nadzieję, że nie weźmie pani tego za wścibstwo, jak pani ma na imię. Diana twierdzi, że to musi być coś bardzo ładnego. - Ależ to żadna tajemnica - odparła z uśmiechem. - Moje imię jest nieco staromodne: Clemency. Nie wiem, czy spodoba się Dianie. - Potem dodała poważniej: - Posłuchaj¬cie, dziewczęta, chcę, abyście zachowały tę informację dla siebie. Nie mam nic przeciwko temu, żebyście znały moje imię, ale nie rozpowiadajcie tego dalej. - Oczywiście. Nie powiemy nikomu, prawda, Di? Diana kiwnęła głową. Była trochę rozczarowana. „Clemen¬cy” brzmiało jak imię jakiejś świętoszki z książek Adeli. Wolałaby coś bardziej romantycznego, na przykład „Clementina”. W południe wszyscy zebrali się w hallu. Postanowiono, że kosze zostaną załadowane do starego powozu, zaś dwukółką Lysandra pojadą panie - lady Fabian i lady Helena. Lord Fabian zgodził się jechać wierzchem za powozem, a młodzież miała iść leśnymi skrótami na piechotę. Ścieżka wzdłuż strumyka biegła prawie cały czas lasem, więc towarzystwo nie powinno się zmęczyć. Należało tylko mieć nadzieję, że dotrą na miejsce jednocześnie z powozami.