- Owszem.

Spojrzeli na siebie wrogo... i po chwili wybuchnęli tłumionym śmiechem. Przez resztę lunchu rozmawiali o rodzinie Jacksona i o zdrowiu Lily. Santos nie wracał już do sprawy Śnieżynki, ale myśl, że ten sam człowiek mógł zabić jego matkę, nie dawała mu spokoju. Kiedy po zapłaceniu rachunku ruszyli do wyjścia, Jackson wskazał głową toalety. - Poczekaj. Idę się odlać. - Będę na zewnątrz - odparł Santos i już otwierał drzwi, gdy ktoś zawołał go po imieniu. Odwrócił się. Ku niemu szła kobieta o spokojnej, nie narzucającej się, lecz miłej dla oka urodzie. Ciemna blondynka o szczupłej sylwetce. Musiała pracować w restauracji, bo mignęła mu, kiedy wchodził, ale jej nie rozpoznał. Uśmiechnęła się. - Santos? To ty? - No... ja - odpowiedział z uśmiechem. - Przepraszam za niezręczność, ale czy my się znamy? - Liz. Liz Sweeney... Dopiero po chwili sobie przypomniał. Potrząsnął głową, nie wierząc własnym oczom. - Liz Sweeney? - Zaśmiał się. - Ale wyrosłaś. - Ty też - odpowiedziała mu uśmiechem i wyciągnęła dłoń. - Dobrze cię znowu widzieć. Natychmiast poczuł sympatię do tej młodej kobiety, w którą przeistoczyła się Liz. - Co u ciebie słychać? – zapytał. - Świetnie. - Zatoczyła wokół ręką. - To moja knajpa. - Poważnie? - Santos gwizdnął cicho. - Jestem pod wrażeniem. I bardzo się cieszę. Uświadomił sobie raptem, że nadal trzyma jej dłoń. Cofnął swoją z niejakim ociąganiem. Ten dotyk był taki... miły. Liz odchrząknęła. http://www.recepty.info.pl/media/ - „Dopóki los nam pozwala, nasyćmy oczy miłością.” Lucien uniósł brew. - Łacina również. Widzę, że rzeczywiście pilnie pani studiowała. - Podobnie jak pan. - W jej głosie brzmiała nuta zdziwienia. - Niektóre hulaki czytają. Stwierdzam, że pani kwalifikacje... wszystkie, są więcej niż odpowiednie. Przyjmuję panią. Z butną miną skrzyżował ramiona na szerokiej piersi. Patrzył na nią wyczekująco. Alexandra zawsze się szczyciła swoim opanowaniem, ale teraz była rozdygotana. Ogarnęło ją wręcz przerażenie, kiedy Lucien Balfour oświadczył bez skrępowania, że chciałby ją rozebrać i całować. Jeszcze nigdy o jej względy nie starał się żaden rozpustnik. Nigdy w życiu nie widziała prawdziwego hulaki. - Milordzie, uważam, że powinien pan dowiedzieć się o mnie czegoś więcej, nim mnie pan zatrudni - powiedziała dyplomatycznie.

- To wszystko? - Nie. - Zebrawszy odwagę, Gloria postąpiła krok do przodu. Matka nie zgromiła jej, nie wpadła we wściekłość, jej twarz nie przeobraziła się raptownie w przerażającą maskę. - Myślałam... myślałam, że może przyjmiesz z powrotem panią Cooper. Hope siedziała nieporuszona, zdawała się nie oddychać, lekko tylko stukała paznokciem w brzeg filiżanki. Wreszcie podniosła głowę i spojrzała bacznie na córkę. - Dlaczego miałabym to zrobić? - Bo... bo skłamałam. - Gloria przycisnęła dłonie do piersi. - Dannyjest niewinny. Jego babcia też. Nie powinni cierpieć za moje zachowanie. Proszę, mamusiu. Naprawdę mi przykro i bardzo wstyd. Zgódź się, żeby wrócili. Matka wstała, podeszła do okna, przez długą chwilę spoglądała na zalany słońcem ogród, po czym odwróciła się do córki. Na jej ustach igrał ledwie zauważalny uśmiech. Sprawdź Diuk wstał i podszedł do barku. - Wiedziałem, że głupota mojej siostry doprowadzi mnie do ruiny. Wyszła za nędznego malarzynę. Dobry Boże! - Nalał sobie brandy. Gościowi nic nie zaproponował. - Wyobrażam sobie, jaki wybuchłby skandal, gdyby tę dziewczynę, winną czy niewinną, zakuto w kajdanki. Niech pan jej powie, że dam tysiąc funtów, żeby wyjechała jak najdalej stąd. Ma przyjaciółki w szkole, w której kiedyś uczyła. Nic więcej ode mnie nie dostanie. Lucien uświadomił sobie, że właśnie zerwał dewizkę. Pospiesznie wsunął zegarek do kieszonki. - Sam mógłbym jej dać tysiąc funtów albo dziesięć razy więcej - powiedział ostrym tonem. - Uprzedzałem, że nie dostanie więcej... - Niech pan złoży propozycję, która nie będzie wymagała od niej opuszczenia Londynu - przerwał mu Lucien, wstając.