płaskimi dachami – jednym słowem, diabli wiedzą co. Ta dziwaczna osada przypominała

wiatr rozwiewał mu ciemne, rzedniejące włosy i szarpał szary garnitur. Vander Zanden nie zwracał na to uwagi. Szedł wzdłuż siatki, poprawiając kartki, żeby lepiej było widać imiona. Odsunął dwa pluszowe misie, zza których ukazało się oprawione zdjęcie Melissy Avalon. Rainie i Quincy zbliżyli się cicho. Dyrektor Vander Zanden mieszkał z żoną w Bakersville stosunkowo od niedawna. Trzy lata temu przyjął posadę w tutejszej szkole. Rainie poznała go dopiero zeszłego lata podczas jakiejś miejskiej uroczystości. Vander Zanden zaimponował jej swoim entuzjazmem do pracy i dobrymi stosunkami z rodzicami uczniów. Żaden projekt nie był dla niego zbyt wielki, a żaden uczeń zbyt mały, żeby zasłużyć sobie na jego uwagę. Cieszył się jak dzieciak, gdy władze federalne przyznały mu subwencję na pierwszą w Bakersville pracownię komputerową i nie mógł się doczekać, kiedy sam zacznie surfować po sieci. Odniosła wtedy wrażenie, że Vander Zanden próbuje z nią flirtować, ale złożyła to na karb paru kieliszków wina. Szczerze mówiąc, cała sala była już wówczas lekko wstawiona. – Witam pana. – Rainie serdecznie uścisnęła mu dłoń. Widzieli się wczoraj wieczorem, kiedy dyrektor przyszedł do szkoły, żeby oszacować straty i dowiedzieć się, kiedy odzyska budynek. Do letnich wakacji został już tylko miesiąc i nikt nie wiedział, co w tej sytuacji zrobić z lekcjami. Można było przewozić całe klasy autobusami do sąsiedniego Cabot, ale zajmowałoby to prawie czterdzieści minut, a poza tym teraz rodzice woleli mieć dzieci przy sobie. Rainie przedstawiła swego towarzysza. Wciąż nie była pewna, co myśleć o obecności http://www.rybka-kosmetolog.pl – Nie wiem, co się ze mną dzieje. W tych sprawach mam swoje zasady. – Poczuła jego usta na szyi. Odchyliła głowę do tyłu. Wiedziała, że nie powinna. Pocałunek był lekki. Połaskotał ją. – Nie spoufalać się? – wymamrotała. Podniósł głowę. – Żadnych przygód na jedną noc. Żadnych szaleństw. Jestem na to za stary, Rainie. Byłem już w tylu miejscach i spędziłem za dużo czasu na badaniu tego, co w człowieku najgorsze. Spróbowałem małżeństwa, spróbowałem ojcostwa. Z wielu rzeczy w życiu jestem dumny, a wielu żałuję. Nie wierzę już w ucieczkę od rzeczywistości na jedną noc. Nie widzę w tym sensu. Chciała coś powiedzieć, ale zamknął jej usta pocałunkiem. Zadrżała ze zdziwienia. Przez chwilę nie odrywał od niej poszukujących warg. Czuła jego dłonie na swoich plecach. Przytrzymywał ją lekko, pozostawiając możliwość wycofania się. Była mu za to wdzięczna,

Blondyn wstał usłużnie i podszedł do poręczy. – Widzi pan skraj miasta? Za nim jest rozległe pole, dalej cmentarz kutrów rybackich, o, tam maszty sterczą. Na lewo bieleje nieczynna latarnia sygnalizacyjna. Bury stożek to kaplica Pożegnalna, gdzie odbywają się nabożeństwa żałobne za pustelników. A za nią w wodę wrzyna się wąziutki pas lądu, jakby palec pokazujący wysepkę. Ta wysepka to właśnie pustelnia, a pasek lądu – Mierzeja Postna. To ona, między kaplicą a chatką pławowego. Sprawdź godzinie coś tam Bogu zaprzysięga, a potem rzadko który dotrzymuje. Jonasz przestał udawać uśmiech i zmarszczył kosmate brwi. – Słowo to słowo. I takie było w tym krótkim zdaniu pomieszanie nieugiętości z goryczą, że pani Lisicynej zrobiło się okropnie żal wielorybnika. – Ach, nie trzeba było w żadnym razie iść do zakonu – zmartwiła się podróżniczka. – Pan Bóg zrozumiałby i wybaczył. Stan zakonny powinien być nagrodą, a dla ojca jest jak kara. Przecież z pewnością tęskni ojciec za dawnym, wolnym życiem. Znam marynarzy. Bez wina, bez mocnego słowa męczycie się. A i śluby czystości to też... – żałośnie zakończyła pątniczka o wrażliwym sercu, mówiąc już jakby sama do siebie, półgłosem. Kapitan jednak usłyszał i obrzucił nietaktowną osobę takim spojrzeniem, że Polina Andriejewna przestraszyła się i szybciutko zrejterowała z mostka na pokład, a stamtąd do swojej kajuty.