- Nie musisz...

Kylie znowu opusciła jedna reke i wsuneła ja pod materac. Znalazła rewolwer i spocona ze zdenerwowania zaczeła przyciagac go powoli do brzegu łó¿ka. W koncu zdołała go wyjac. Monty ciagle trzymał w rece swój rewolwer, ale jego palce rozluzniły uscisk, nie przytykał te¿ lufy do jej szyi. Kylie, z ustami przy jego udzie, zaczeła szeptac cos nieprzyzwoitego. 459 - Wiesz, ¿e tego chce - dyszała. - Nikt nie był tak dobry jak ty, Monty. Nie chciałam tylko w to uwierzyc... - Udowodnij to. Ciagnij. Pomocy, pomodliła sie Kylie w duchu. Zmieniła pozycje, ostro¿nie uniosła noge i z całej siły uderzyła go kolanem w jadra. Monty zawył z bólu i zwinał sie w kłebek, wypuszczajac z reki rewolwer, który spadł z łó¿ka na podłoge. - Ty pieprzona dziwko! - rzucił z wsciekłoscia, siegajac po swoja bron. Kylie chwyciła rewolwer Aleksa i odbezpieczyła go błyskawicznie. http://www.sparkel.pl/media/ wskazywała na ulice. Skrecił za róg, starajac sie nie zwracac uwagi na ból w kostce, minał jeszcze kilka przecznic i w koncu znalazł swojego jeepa dokładnie tam, gdzie go zostawił. Serce biło mu jak oszalałe. Mimo chłodu był cały zlany potem. Wsiadł szybko do samochodu i szybko zaczał oddalac sie od szpitala. Zapalił papierosa. Uspokoił sie troche. Niewiele brakowało. Ale znowu mu sie udało. Usmiechnał sie pod nosem i spojrzał na siedzenie obok, gdzie le¿ał szpitalny kitel ze zdjeciem Carlosa Santiago. Zgasił papierosa na plakietce i samochód wypełnił nieprzyjemny zapach palonego plastyku. - Muchas gracias, amigo.

- Zrobiłem to, co uważałem za najwłaściwsze. - Coś mi się zdaje, że gdyby sprawa wyszła na jaw, byłby pan w tarapatach. Ucierpiałaby nie tylko pańska reputacja, ale i etyka zawodowa. Istnieje prawo dotyczące fałszowania takich dokumentów jak akty urodzenia i akty zgonu, sędzio. - Nie zasiadam już w sądzie i nie prowadzę praktyki - odparł ojciec Shelby, patrząc na niego spokojnie. - Ale mógłby pan skończyć w więzieniu. - Nevada nie zamierzał traktować starego człowieka ulgowo. - Z tego, Sprawdź przynosił zapach deszczu. - Do diabła, Marla, nie mo¿emy tego zrobic. - Myslisz, ¿e o tym nie wiem? - Wiec nie prowokuj takich sytuacji. - Ze złoscia chwycił ja za reke, odwrócił sie na piecie i ruszył do samochodu. Marla wysuneła palce z jego dłoni i wsadziła rece głeboko do kieszeni, podbiegajac, by dotrzymac mu kroku. - Nie badz na mnie zły, Nick - powiedziała, kiedy przechodzili przez ulice. Marla musiała sie schylic, mijajac kobiete z wielkim parasolem. Nick spojrzał na nia, rozbrojony. - Nie jestem na ciebie zły. - Ale tak własnie sie zachowujesz.