— Pana dotychczasowa Niania przegrała starcie? —

Stanęła, ale nie śmiała odwrócić głowy. - Mam ci powiedzieć prawdę? - zapytała Gloria. – Nie miałaś racji. To ty jesteś odważna, nie ja. Ja nie musiałam nigdy znosić wyniosłych min tych snobek. Mnie chroni nazwisko i forsa mojej rodziny, a ty masz w sobie siłę, na którą mnie nigdy nie byłoby stać. Liz odwróciła się powoli. Zobaczyła przed sobą zupełnie inną Glorię od tej, która łamała wszystkie zakazy i kpiła sobie z cudzych opinii. Ta nowa Gloria stała na środku łazienki z opuszczoną głową i zwieszonymi ramionami. Była niepewna, zagubiona. I bardzo samotna. - Miałaś rację - ciągnęła. - Nie mam prawdziwych przyjaciół, bo nikogo do siebie nie dopuszczam na tyle blisko. - Dlaczego? - zapytała Liz. - Dlaczego chowasz się w skorupie? - Ludzie myślą, że jestem odważna. Mówią: „Gloria St. Germaine nie boi się niczego”. I bardzo dobrze. Niech mnie tak widzą. Gdyby się do mnie zbliżyli, dowiedzieliby się, jaka jestem naprawdę. - Jesteś o wiele odważniej sza, niż ci się wydaje. - Tak? - Gloria uśmiechnęła się. - Ty też. Na korytarzu rozległy się kroki. Ktoś szedł do łazienki. Nie byle kto: siostra Marguerita i jej asystentka, siostra Josephine. Gloria mrugnęła do Liz i przyłożyła palec do ust. Liz skinęła głową, tymczasem przyjaciółka ukryła się błyskawicznie w ostatniej kabinie, wskoczyła na sedes i przymknęła starannie drzwi, zostawiając niewielką szparę. W sekundę później do łazienki weszły obydwie siostry. Liz uśmiechnęła się promiennie na ich widok. - Dzień dobry. - Witaj, kochanie - odpowiedziała dyrektorka. - Szukamy Glorii St. Germaine. Widziałaś ją może? Liz poczuła, że oblewa się rumieńcem. Miała nadzieję, że siostrzyczki nic nie zauważyły. - Tak, widziałam. Przed chwilą stąd wyszła. - Doprawdy? - Siostry spojrzały podejrzliwie w kierunku kabin, potem po sobie. - Nie spotkałyśmy jej na korytarzu. - To dziwne, bo była tutaj chwilę temu. Okropnie się czuła. Kiedy weszłam, siedziała skulona na podłodze. – Liz zniżyła głos do konfidencjonalnego szeptu. - Miała straszne bóle. - Bóle, powiadasz? - powtórzyła siostra Josephine. - Biedactwo. http://www.spwysoka.pl/media/ - Wybacz, mamo, ale póki co ja prowadzę hotel. Jeśli chcesz przejąć moje obowiązki, możemy porozmawiać na ten temat. Tymczasem jednak pozwolisz, że sama będę podejmować decyzje. Nie było powodu, żebyś przyjeżdżała i nadal nie ma. Wszystko zostało już załatwione. Zadzwoniła sekretarka. Miała na linii reporterkę z „Times Picayune”, która prosiła o krótką wypowiedź. Kiedy Gloria przyjęła rozmowę, matka wstała, podeszła do biurka i wzięła w dłoń jedno ze stojących na blacie zdjęć - fotografię ojca zrobioną na krótko przed wypadkiem. Delikatnie przesunęła po niej palcami. Glorii na ten widok ścisnęło się gardło. Po śmierci Philipa wokół matki zaczęli pojawiać się liczni mężczyźni, ale wszystkich odprawiała z kwitkiem, twierdząc, że nikt nie jest godzien zająć miejsca jej ukochanego męża. Przez wiele lat Gloria czekała, że matka zmieni w końcu zdanie i że samotność Hope przestanie wreszcie ciążyć jej na sumieniu. W końcu pogodziła się z tym, że Hope z nikim się nie zwiąże, nie umniejszało to jednak ani trochę jej poczucia winy. - Tak... - mówiła do słuchawki, skupiając na powrót uwagę na pytaniach reporterki. - Może pani napisać, że tak właśnie powiedziałam. Jeśli będą potrzebne dodatkowe informacje, proszę dzwonić. Kiedy skończyła rozmowę, matka odstawiła zdjęcie i posłała jej uważne spojrzenie. - Domyślam się, że widziałaś go dzisiaj w nocy... Gloria poczuła suchość w ustach. - Jeśli masz na myśli Santosa, to owszem, widziałam. Prowadzi tę sprawę. - Słyszałam. Wiem, że jest policjantem. - Hope wymówiła to słowo tonem, który nie pozostawiał wątpliwości, iż bycie gliną utożsamia się w jej pojęciu z wpadnięciem do kloaki. Glorii krew uderzyła do głowy. - Podobno bardzo dobrym detektywem. Jednym z najlepszych w Nowym Orleanie. Cieszę się, że to on prowadzi sprawę. - Zerknęła na zegarek. - Jeśli to już wszystko, pozwolisz, że wrócę do pracy. - Oczywiście. Masz swoje sprawy. - Hope zatrzymała się jeszcze przy drzwiach. - Byłabym zapomniała. Wydaję małą kolację w sobotę, w Sali Renesansowej, o ósmej. Może przyprowadziłabyś tego miłego chirurga plastycznego, z którym się spotykasz? Jak on ma na imię?

- Dlaczego jesteś dla mnie taka miła? - A nie powinnam? - Nie. - Santos zerwał się na równe nogi. - Nie masz żadnych powodów, chyba że czegoś ode mnie chcesz. Powiedz mi, Lily - zmarszczył brwi - powiedz, o co ci chodzi. Pokręciła powoli głową. - Nic od ciebie nie chcę, Todd. - Bzdura. - Przeszedł kilka kroków, zawrócił, zacisnął bezsilnie dłonie. - Jestem ci potrzebny, nie wiem tylko do czego. Sprawdź całkowicie pewny. Wpadł w taką złość, że musiałem go usadzić, a wokół stał wrogi tłum. - Do diabła! - wybuchnął diuk. - Powinna mieć więcej rozumu po tej historii w Welkinsem. Wystarczy nam skandali. Jeśli znowu w coś się wpakuje, tym razem z Kilcairnem, Rettingowie już nigdy nie odzyskają dobrego imienia. - Sam nie mogłem uwierzyć własnym oczom - wyznał Virgil z powagą. - Zupełnie jakby nie obchodziła jej nasza reputacja. Wie, że spędzamy sezon w mieście. - Mogła sobie pojechać do Yorkshire. - Monmouth uderzył pięścią w stół, aż zabrzęczała porcelana. - Do licha, mam przedstawić w parlamencie ustawę o taryfach. - Wstał z groźnym pomrukiem. - Wybadam dyskretnie opinię ludzi w tej sprawie. Może będę musiał potępić ją publicznie, jeśli nadal będzie się tak afiszować. - Szarpnięciem otworzy! drzwi i pomaszerował do gabinetu. Virgil poczęstował się resztkami śniadania. Kilcairn i Alexandra jeszcze zobaczą, kto jest głupim bufonem. Ich sielanka wkrótce się skończy, i to bardzo niemiło.