przecież nie dla zwierzątka”. I miał rację, naprawdę miał rację.

na odwrót: ja od dziecka wierzyłem, że światem rządzi duch, i kiedy po raz pierwszy nabrałem podejrzeń, że żadnego Boga nie ma i istnieje tylko sama materia, dopiero zrobiło mi się smutno, dopiero nieprzytulnie. Wtedy właśnie do zakonu poszedłem, żeby z powrotem wszystko z głowy na nogi postawić. – Jak to? – zdumiał się Berdyczowski. – To ty, ojcze... to ojciec miewał takie wątpliwości? A ja myślałem... – Zmieszał się i nie skończył. – Że tylko ty? – dokończył za niego Mitrofaniusz z niewesołym uśmieszkiem. – A co to, u mnie w środku sama tylko świętość siedzi? Nie, Matwieju, sama świętość zdarza się tylko w umysłach nudnych, a człowieka myślącego niebo ciężkimi pokusami próbuje. Sprawiedliwy jest nie ten, kto nie miewa pokus, tylko ten, co je przezwycięża. Kto nigdy i w nic nie wątpi, ten ma duszę martwą. – A więc ty, ojcze, wierzysz w te cuda? – spytała siostra Pelagia, odrywając się od robótki. – W przywidzenia, w chodzenie po wodzie i tak dalej? Dawniej inaczej ojciec mówił. – Co chłopak ma na myśli, mówiąc o zmianie zbroi? – wymamrotał z zadumą przewielebny, jakby nie dosłyszał. – Niezrozumiałe... Ach, jak interesujące i wieloznaczne są drogi Pana! Pelagia zaś wypowiedziała uwagę o charakterze psychologicznym: – Na podstawie poprzedniego listu wyobraziłam sobie, że wysłannik waszej przewielebności zapalił się do tej ponętnej damy, zapomniał o poleceniu, z jakim wyjechał, i stąd przerwa w korespondencji. Tu zaś jest o niej jedna wzmianka, mimochodem. Nie wiem, http://www.stomatologia-krakow.biz.pl biletów bankowych za pazuchę, nie zostawiając ani rubla. Przez dziedziniec, zastawiony powozami osób przybyłych okazać współczucie, Pelagia przeszła niespiesznie, godnie, ale skręciwszy do sadu, za którym wznosił się korpus szkoły diecezjalnej, ruszyła całkiem niestatecznym biegiem. Zajrzała do celi przełożonej uczelni, powiedziała, że wykonując wolę przewielebnego, musi na pewien czas, jeszcze nie wiadomo jak długi, wyjechać i prosi o znalezienie jakiegoś zastępstwa na jej lekcje. Dobra siostra Krystyna, nawykła do nieoczekiwanych nieobecności nauczycielki języka rosyjskiego i gimnastyki, ani o cel wyjazdu, ani o kierunek podróży nie pytała, zainteresowała się tylko, czy Pelagia ma dość ciepłych rzeczy, żeby nie zmarznąć w drodze. Mniszki przytuliły się do siebie i ucałowały, Pelagia zabrała ze swojej izdebki mały kuferek, najęła fiakra i kazała co tchu gnać na przystań, do odjazdu parowca pozostawało mniej niż pół godziny.

Tu udręczająca podróż wreszcie się zakończyła. Tłumok z rogoży został bez ceremonii rzucony na coś twardego, ale nie na ziemię, raczej na podłogę z desek. Rozległ się chrzęst, zgrzyt zardzewiałych zawiasów. Potem porwaną podniesiono znowu, ale już nie w pozycji poziomej, lecz w pionowej, i to głową w dół, i zaczęto ją opuszczać ni to w dziurę, ni to w jamę, jednym słowem – w jakieś miejsce leżące znacznie poniżej podłogi. Pani Polina stuknęła potylicą w coś twardego, po czym juk gruchnął na jakąś płaską powierzchnię. Z góry Sprawdź To po prostu niemożliwe! Lew Nikołajewicz tak zwyczajnie by sobie nie poszedł. – Gdzie pan jest? – zajęczał Matwiej Bencjonowicz. – Źle mi, boję się! Kiedy od ściany kaplicy bezgłośnie oderwała się ciemna postać, umęczony śledczy zapiszczał, wyobraziwszy sobie, że koszmarny prześladowca przegonił go i zaczaił się z przodu. Ale nie, sądząc z sylwetki, był to Lew Nikołajewicz. Berdyczowski, pochlipując, rzucił się do niego. – Chwała... Chwała Bogu! Wierzę, Boże, wierzę! Czemu pan się nie odzywał? Ja już myślałem... Podszedł do swego towarzysza i wymamrotał: – Ja... Ja nie wiem, co to było, ale to było straszne... Zdaje się, że tracę rozum! Drogi, miły, co to jest? Co się ze mną dzieje? Tu milczący dotąd towarzysz wyprawy zwrócił twarz ku światłu księżyca i zbity z tropu