zanim skończył osiemnaście lat. Lara nie miała złudzeń, za kogo wychodzi.

- Wszystko jest tutaj. - Tammy wskazała na rzucony na podłogę plecak. Pani Burchett osłupiała. - Jak to?! - Nic więcej nie potrzebuję. - To w co się pani przebierze do kolacji? - Nie przebieram się do kolacji. I zamierzam zjeść ją tutaj. Sama. Nie mam ochoty siedzieć przy stole z księciem. Ani z... Ingrid. Ochmistrzyni spojrzała na nią z przerażeniem. - Ależ to niemożliwe. Musi pani zejść na dół - Dobrze, ale w takim razie zjem razem ze służbą. Na twarzy ochmistrzyni pojawiła się prawdziwa zgroza. - To absolutnie wykluczone! Do licha! Tammy bezradnie rozejrzała się dookoła. Co jej po tych luksusowych meblach? Wolałaby mikrofalówkę. Chociaż i tak w promieniu wielu kilometrów nie było żad¬nego supermarketu! - A czy nie mogłaby mi pani po prostu podesłać tu na górę jakiejś kanapki? - poprosiła. Pani Burchett zawahała się. - Może ten jeden raz, skoro ma pani za sobą długą po¬dróż... Ale czy Jego Wysokość zgodził się na pani nieobec¬ność na kolacji? Tammy uśmiechnęła się uspokajająco, chociaż w tym obcym, majestatycznym miejscu jej pewność siebie nieco osłabła. - Sama o sobie decyduję. On doskonale o tym wie. Ochmistrzyni westchnęła. - Zrobię, jak pani sobie życzy, ale nawet nie chcę my¬śleć, co powie Jego Wysokość, kiedy się dowie... Tammy nakarmiła Henry'ego, który natychmiast potem zasnął, i rozpakowała się, co zabrało jej całe dziesięć minut. Wzięła prysznic, włożyła świeże dżinsy i bluzeczkę i poszła się trochę rozejrzeć. Przydzielono jej całe skrzydło zamku, tak rozległe, że potrzebowała godziny, by zwiedzić zaledwie połowę. Potem lokaj w liberii przyniósł kanapki na srebrnej tacy. Tammy czuła się coraz dziwniej i coraz bardziej nie na miejscu. http://www.stomatologia-krakow.biz.pl/media/ - O tym, co się stało z tymi przepiórkami, które mie¬liśmy zjeść - skłamała na poczekaniu. - Dlaczego? - Bo lubię przepiórki. Nie w sensie kulinarnym. Lubię je żywe. Jak byłam mała, znalazłam jedną, a właściwie jed¬nego, poranionego i bez skrzydła. Zaopiekowałam się nim, nazywałam go Piórek. Teraz mam do nich sentyment. - Nie chcesz więc jeść krewnych Piórka? - Wolałabym nie. Nawet jeśli ty miałbyś na to wielką ochotę. Mark uśmiechnął się, odstawił filiżankę po kawie, pod¬niósł się zza stołu i podszedł do Tammy, by odsunąć jej krzesło. Znowu nie wiedziała, jak się zachować. Nikt nigdy nie odsuwał jej krzesła, bo i po co? Skoro łazi po drzewach, to chyba potrafi bez pomocy wstać od stołu? Nie mogła jednak zaprzeczyć, że ta właściwie absurdalna grzeczność była całkiem przyjemna... Nawet bardzo, po¬nieważ dzięki temu Mark znalazł się tuż przy niej. Jego dłoń niechcący musnęła jej nagie ramię, a suknia zaszele¬ściła, ocierając się o jego spodnie... Zrobiło się jej gorąco. - Nie musisz myśleć o tym, na co ja miałbym ochotę - odparł. - Od jutra będziesz jadać sama, ja wracam do domu. A ten znowu swoje! W jednej chwili ogarnęła ją zimna furia. - W Australii nawet słowem nie zająknąłeś się na ten temat. Celowo wprowadziłeś mnie w błąd. - Wcale nie. Planowałem zamieszkać tu z Henrym, ale wszystko się zmieniło. - Co się zmieniło? - Ty. - Przyglądał się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Ty - powtórzył. - I ja.

Nikt nigdy nie śmiał odzywać się do niego w podobny sposób! Czy ona zapomniała, że zwraca się do księcia ze starego europejskiego rodu? I ta jej angielszczyzna... - Nie daję żadnej nogi. I nie ma potrzeby histeryzować. Będę niedaleko, Renouys leży kilkanaście kilometrów stąd, wspominałem ci o tym. - I stamtąd zamierzasz rządzić? Czemu nie stąd? - Ponieważ tak naprawdę jestem inżynierem, projektuję tamy, zbiorniki wodne, systemy kanałów nawadniających. Nie zamierzam rezygnować z mojej pracy. Tammy parsknęła gniewnie. - Ciekawe! Czy mam ci przypomnieć, że ja jestem den¬drologiem i musiałam zostawić swoją ukochaną pracę? Sprawdź Przynajmniej zanim jej nie pocałuje. Nie po to przecież przebył pół świata, żeby teraz skręcić sobie kark. Podciągnął się po raz ostatni i usiadł na gałęzi, obok której kołysała się Tammy. Chwycił dziewczynę w talii i przyciągnął do siebie, przez co omal nie stracił równowagi. Teraz z kolei Tammy złapała go i przytrzymała, by nie spadł. Dobrze, że miała na sobie uprząż, bo to oznaczało, że przynajmniej jedno z nich było zabezpieczone, a skoro jedno, to oboje, bo żadne nie puściłoby tego drugiego. Za nic w świecie. - Tęskniłaś za mną? - spytał. Co za głupie pytanie, odpowiedziało jej spojrzenie. Patrzyła na niego tak, że tym razem jemu zaparło dech. Była taka cudowna... Włosy miała splecione w warkocz, a na czubku jej nosa widniała ciemna smużka - widać ocie¬rała sobie twarz zabrudzoną dłonią. Mark wpatrywał się w drobną twarz Tammy z absolutnym zachwytem, zakocha¬ny do szaleństwa. - Przyjechałeś, żebym podpisała papiery i zrzekła się praw do Henry'ego? - Nie. Przyjechałem, bo wreszcie rozumiem. Przytrzymała go mocniej, oczywiście tylko po to, żeby mnie spadł. - Co rozumiesz? - Jak dużo mi dałaś. Henry jest cudowny. Jej serce zaczęło śpiewać z radości.