odebrał broń, podpisał dokumenty. Kiedy usiadł za kierownicą, a Hayes zajął fotel pasażera,

o Phyllis Żółwicy, ani na jakikolwiek inny temat związany z jego dochodzeniem. – Zadzwonię za kilka dni – obiecał, zanim się pożegnali. – Phyllis Żółwicą – mruknął pod nosem. Pewnie to nic ważnego, ale i tak musi sprawdzić. Wstał, przeciągnął się i zobaczył na stoliku resztki kanapki kalifornijskiej. Wyjął zwiędłą sałatę i miękkiego pomidora, zawinął resztki w torebkę, wyrzucił do kosza. Usiadł na krześle za biurkiem, położył sobie laptop na kolanach, oparł nogi o łóżko. Tym sposobem mógł jednocześnie surfować po Internecie i oglądać wiadomości w telewizji. Wpisywał właśnie imię Phyllis, gdy znowu zadzwonił telefon. Spojrzał na wyświetlacz – L. Newell. Lorraine? Siostra przyrodnia Jennifer? Odebrał po pierwszym sygnale. – Bentz. – Och. Cześć. Tu Lorraine. – Mówiła dziwnie, spięta, zdyszana. O co chodzi? – Ja... uznałam, że powinieneś wiedzieć... O Boże. – Co? – zapytał czujny. Ogarnęło go dziwne przeczucie. – Widziałam ją. Widziałam Jennifer. Bentz opuścił stopy na podłogę. Odstawił laptop na biurko. – Co? – Powiedziałam, że widziałam... – Słyszałem. Ale gdzie? Kiedy? – Nie do wiary. Serce waliło mu w piersi, adrenalina buzowała w żyłach. Ściskał w dłoni telefon jak ostatnią deskę ratunku. http://www.stomatologkrakow.org.pl – Istnieje, jeszcze bardziej obskurny niż dawniej, ale żarcie nadal dobre, a drinki w promocji sapo piątaku. – To ma być tanio? – W Hollywood? Owszem. Ale dzisiaj nie dam rady, jestem zajęty. Jutro może być? – Jasne. Spotkamy się tam... Powiedzmy, o siódmej? – Da się zrobić. Jutro o siódmej. W Roy’s. Hayes się rozłączył, otworzył schowek między fotelami i wyjął fiolkę leków na zgagę, którą zawsze tam trzymał. Żołądek dawał mu się we znaki, a rozmowa z Bentzem nie poprawiała sytuacji. Zażył kilka naraz, popił resztką pełnej fusów porannej kawy. Była gorzka, ale znośna. Włożył okulary przeciwsłoneczne, zerknął w lusterko, rozejrzał się i włączył do ruchu. Skoro Rick Bentz przyjechał do Los Angeles, coś wisi w powietrzu. Coś złego. Mogę sobie pogratulować.

śmieci. Zgodnie z instrukcją na plakacie przy drzwiach umieścił tackę w odpowiednim pojemniku, zabrał pepsi i wyszedł przez przeszklone drzwi w zapadający mrok. Nie było jeszcze ciemno, ale znowu nadciągała mgła, osiadała na chodnikach, pochłaniała alejki. Myślał o żonie. Miał do siebie pretensję, że był takim idiotą, że miał klapki na oczach, jeśli chodzi o Jennifer, że nie zdawał sobie sprawy z tego, co ma, że żyje u boku kobiety, Sprawdź opakowaniu. Różowa kreseczka nadal oznajmiała to samo, głosiła wszem wobec, że O1ivia Bentz jest w ciąży. Rozdział 3 Pomóż mi. – Głos Jennifer był równie wyraźny jak wtedy, gdy po raz ostatni widział ją żywą. – Rick... pomóż mi. – Leżała w samochodzie, zakrwawiona, połamana, nieruchoma. A jednak ją słyszał, i to dwukrotnie. – Nic ci nie będzie – powiedział. Starał się do niej podejść, ale nogi miał jak z ołowiu, poruszał się, jakby brodził w ruchomych piaskach. Im bardziej się starał, tym większy dystans ich dzielił. Jej twarz na jego oczach rozpadała się na kawałki. Nagle uniosła powieki. – To twoja wina – powiedziała, gdy z jej twarzy odpadały piaty skóry, zostawiając czaszkę i oskarżycielskie oczy. – Twoja wina. – Nie!