całe ZOO. Wyobrażasz sobie ojca wśród tabunu szczeniaków i kociaków?

- Przysięgam, że nie wiedziałam - szepnęła. - Mary, oddaj przysługę nam obu. Wyrzuć to z siebie. 84 A Mary gwałtownie podniosła głowę. Jej oczy ściemniały. Może jednak pani Olsen miała w sobie trochę ognia. - No dobra! Cały czas nosiła ze sobą puszkę dietetycznej coli. Wtedy o tym nie myślałam, ale Mandy ciągle miała ją przy sobie. Wiesz, nawet gdy szła do toalety. - Myślisz, że na boku robiła sobie drinka? Wygląda jak cola, pachnie jak cola, więc dodała trochę rumu? - To nie byłby pierwszy raz. - Alkoholicy znają naprawdę dobre sztuczki - zgodziła się Rainie. - Mary, zastanówmy się nad tym. Amanda przez chwilę zabawia się w barmankę. Mówisz, że przyjechała najpóźniej o dziesiątej, a wyszła dopiero o wpół do trzeciej. To znaczy że wzmocnioną colę piła przez co najmniej cztery i pół godziny. Nie zauważyłaś tego? - Nie - odpowiedziała natychmiast Mary. Teraz jej głos brzmiał pewnie. - Z Mandy tak już bywało - ciągnęła. - Bez względu na to, ile wypiła, wyglądała normalnie i normalnie funkcjonowała. Jeszcze kiedy pracowałyśmy razem, przechwalała się swoimi możliwościami. Wierzyliśmy jej. Nigdy http://www.tenfizjoterapeuta.info.pl a agentka Rodman wyprostowała się i przygotowała długopis i papier. - Moja rodzina - odparł natychmiast Quincy. - Paru profesjonalistów, w tej liczbie koledzy agenci i policjanci. Trochę znajomych. W notatkach znajduje się szczegółowy spis tych osób. Mam ten numer od pięciu lat i sam się zdziwiłem, że zna go tak dużo osób. - Pracowałeś przy dwustu dziewięćdziesięciu sześciu sprawach - odezwała się Rodman. Quincy skinął. Szczerze mówiąc, dziwił się, że liczba ta nie była większa. Psycholodzy jako konsultanci często pracują przy setce spraw jednocześnie. - To znaczy, że z twojego powodu jest wielu nieszczęśliwych ludzi. - Jeżeli wiedzą, że miałem związek z ich sprawami - Quincy wzruszył ramionami. - Glenda, zobacz sama. W pewnej liczbie spraw zwracają się do nas z prośbą przez telefon, akta przysyłają pocztą, a my odsyłamy raport

Zaparzył dzbanek kawy, po czym sięgnął po plik listów, które dostarczono z samego rana. Koperta zaadresowana do Rainie ze stemplem pocztowym Kalifornii. Prawdopodobnie informacje o Richardzie Mannie ze szkoły w Los Angeles. Różowa karteczka, na której ktoś zanotował wiadomość przekazaną telefonicznie. Z trudnych do odczytania bazgrołów wynikało, że Quincy musiał wyjechać w związku z pilną sprawą rodzinną i nie będzie go przez kilka dni. Pewnie jego córka, pomyślał ze szczerym współczuciem Abe. Paskudna Sprawdź uciąć. – Jak dobrze ich znasz? – zapytał Quincy. – Dobrze. Quincy kiwnął głową. Nie chciał jej dłużej męczyć. Rainie bezwiednie skrzyżowała ręce na piersi, jakby próbowała odgrodzić się od otaczającego ją koszmaru. Ten gest sprawił, że wyglądała na młodszą, bardziej bezbronną. Wpatrywała się w obrys ciała Melissy Avalon. Wszyscy twierdzili, że panna Avalon też była piękna, wrażliwa i oddana swojej pracy. Bez słowa ruszyli korytarzem w stronę potłuczonych drzwi. Quincy zatrzymał się przy wejściu do sali położonej naprzeciw pracowni komputerowej. – Danny wyszedł z tej klasy? – Tak. Trzymając Shepa na muszce. – Miał przy sobie dwudziestkę dwójkę i trzydziestkę ósemkę? – Tak.