- Nie wiem, po prostu się pytam - odparł Mały Książę, beztrosko wzruszając ramionami i patrząc Pijakowi prosto w

zobaczyła ani o czym rozmawiała z Maską. Kiedy Mały Książkę zapytał ją o to, odrzekła tylko: - Uwierz mi, że jeszcze nie czas o tym mówić. Proszę cię, uwierz mi... Mały Książę uwierzył i nie nalegał więcej. Wiedział, że Róża potrzebuje właściwej chwili, by rozwinąć swoją opowieść. - Dlaczego dorośli bywają tacy dziwni? - to pytanie nieustannie dręczyło Małego Księcia. - Może oni nie są dziwni, tylko po prostu są tacy jacy są... - ostrożnie powiedziała kiedyś Róża. - Nie, niektórzy dorośli naprawdę są dziwni, bardzo dziwni. Są tym dziwniejsi, im bardziej myślą o sobie... - odparł z gorzką stanowczością Mały Książę i poparł swoje stwierdzenie uwagami z pobytu na planecie Króla, Próżnego i Pijaka. - Tylko dzieci kogoś lubią lub nie lubią takim, jakim ten ktoś jest, nie patrząc na to, jakie zajmuje stanowisko. Król zaś... - A czy spotkałeś dorosłego, który nie wydał ci się dziwny? - weszła mu w słowo Róża. Mały Książę zastanowił się. Po chwili odparł: - Tak, spotkałem takiego dorosłego. Zaprzyjaźniliśmy się nawet. Opowiadałem ci już o nim. Był pierwszym człowiekiem, jakiego spotkałem na Ziemi. To on narysował mi baranka... Z uśmiechem Mały Książę wyjął z kieszeni kartkę podarowaną mu przez pilota na Ziemi. I choć z Różą wiele razy oglądali ten rysunek, zawsze przyglądali się narysowanej skrzynce z barankiem tak, jakby oglądali ją po raz pierwszy. - On chyba jeszcze śpi - szepnęła Róża. Tak, nie budźmy go - również szeptem zgodził się Mały Książę i ostrożnie złożył kartkę, starając się, aby szelest papieru nie obudził baranka. Kiedy Mały Książę schował rysunek do kieszeni, Róża poprosiła: http://www.tom.edu.pl Chwilę później została sama, a w jej uszach wciąż brzmiały jego ostatnie słowa. Dlaczego powiedział „zaczynamy"? Dziw¬ne. To przecież ona zaczynała nowe życie. Mark, książę Broitenburga, nieodwracalnie wpłynął na całą jej przyszłość. W ciągu zaledwie paru godzin. Co będzie dalej? Następne dwa dni były szalone. Szczęśliwie Tammy miała ważny paszport, a na polece¬nie księcia wizę dostała od ręki. - Przynajmniej raz Charles na coś się przydał - skwi¬tował zgryźliwie Mark. - Dotąd brał państwowe pieniądze zupełnie za nic. Zadzwoniła do swojego szefa, by powiadomić go o wyjeździe. Doug był niepocieszony. - Gdybyś zmieniła zdanie i chciała wrócić, powitam cię z otwartymi ramionami - zapewnił. - Mogę nawet niańczyć małego, bylebyś tylko z nami pracowała! Zrobiło się jej ciepło na sercu. Była w zespole Douga przez trzy lata i mimo swojego upodobania do samotności niepostrzeżenie zżyła się z pozostałymi członkami grupy, którzy stali się jej jedyną prawdziwą rodziną. Poza nimi nikt nie będzie za nią tęsknił, nikt nawet nie zauważy jej nieobecności. - I jak ja mam im przekazać tę wiadomość, co? - la¬mentował Doug, tym samym lejąc miód na jej serce. Nie¬wiarygodne, komuś naprawdę na niej zależało... Rozmowa z matką przebiegła w zupełnie innej atmo¬sferze. - A po co miałam ci mówić o śmierci mojej kochanej Lary? - zdziwiła się obłudnie Isobelle. - Ona cię nigdy nie obchodziła. Chyba ci się coś pomyliło, pomyślała Tammy, ale ugryzła się w język. - Zabieram Henry'ego do Broitenburga – oznajmiła chłodno. W słuchawce zapanowała cisza. - Do tego księcia, który teraz tam rządzi? Jak mu na imię?

podłogę puszkę z farbą i list. A uporczywy sygnał telefonu wciąż mnie ponaglał... Podniosłem słuchawkę. Dzwonił... Nieważne kto. Ważne jest natomiast to, iż natychmiast musiałem wyjść z domu z wyjątkowo ważnego powodu. Do domu wróciłem późno i zabrałem się za robienie porządku. Na szczęście farba rozlała się tylko na rozłożonej na podłodze folii. Sprzątania nie było więc zbyt wiele. Pech jednak chciał, iż list spadł na rozlaną farbę i to stroną, gdzie na kopercie były informacje o nadawcy. Farba była szybkoschnąca i niemożliwe już było usunięcie jej z koperty, więc do dziś nie wiem, od kogo ta przesyłka. Sprawdź Znowu nie wiedziała, co myśleć. Dotyk palców Marka na jej twarzy kompletnie wytrącił ją z równowagi. Nie przy¬wykła do czułości. Lepiej, żeby sobie wreszcie poszedł i zostawił ją sa¬mą. W przeciwnym razie ulegnie pokusie, wtuli się w jego ramiona i... skończy jak Lara. Ta myśl natychmiast ją otrzeźwiła. - Nie przepraszaj, to nie twoja wina - odparła szorstko i odsunęła się. - Idź już, muszę się położyć. I nie całuj mnie więcej. Niespodziewanie uśmiechnął się. - A to dlaczego? - Bo nie chcę. - Na pewno? - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Co za bezczelny typ! A zaledwie przed chwilą był taki czuły i delikatny. Wystarczyło, że przez moment mu się nie przeciwstawiała, a już traktował ją z góry. Ale to się zaraz skończy... - Tak! - rzuciła twardo, uniosła dumnie głowę, zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież. - Wyjdziesz wreszcie, czy mam zawołać strażników? - Już mnie nie ma - odparł, nie przestając się uśmie¬chać. Gdy przechodził obok niej, przystanął i znowu deli¬katnie dotknął jej policzka. - Przykro mi, że musiałem cię zasmucić złymi wieściami - szepnął i zajrzał jej głęboko w oczy. Serce w niej zamarło. - Śpij dobrze. Jutro zaczy¬namy nowe życie. Położył palec na jej ustach, ale nie pocałował jej, tak jak sobie życzyła. Chwilę później została sama, a w jej uszach wciąż brzmiały jego ostatnie słowa. Dlaczego powiedział „zaczynamy"? Dziw¬ne. To przecież ona zaczynała nowe życie. Mark, książę Broitenburga, nieodwracalnie wpłynął na całą jej przyszłość. W ciągu zaledwie paru godzin. Co będzie dalej?