Była ładna. Drobna, sprytna, o delikatnej cerze, mogła się obejść prawie bez makijażu.

Od razu połączył się z pocztą głosową. Powiedział, co robi. Wjechał na autostradę i pędził na południe, wyprzedzał, kiedy tylko się dało, przekraczał dozwoloną prędkość. Noc była bezchmurna, wysoko nad łuną świateł miasta lśniły gwiazdy. Widział księżyc i samoloty mrugające nad Kalifornią, ale myślami był przy Lorraine. Czy to możliwe? Czyżby Jennifer się ujawniła? Niedaleko domu Lorraine? A może Lorraine odbija? Może coś jej się przywidziało? Jak tobie, zażartował wewnętrzny głos. Zerknął na szybkościomierz. Sto trzydzieści kilometrów. Wymijał właśnie lśniące czerwone bmw, gdy przyszła mu do głowy nowa teoria. Cholera. Shana już nie żyje. Czyżby Jennifer polowała na kolejną ofiarę? Na tę myśl zrobiło mu się słabo. Czy kobieta, której szuka, jest morderczynią? Poczuł mdłości, docisnął gaz do dechy i wyprzedził ciężarówkę w oparach diesla. Motocyklista przemknął koło niego, jakby stał bez ruchu. Pędził co najmniej sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Idiota! Mijały minuty i Bentz czekał, aż zadzwoni jego telefon. Musi pogadać z Hayesem, z kimkolwiek z wydziału. W tej chwili zobaczył zjazd. Dziewczyna na hondzie minęła go bez trudu. Nawet jej nie zauważył. Nie chciał narażać Lorraine. Nie wiadomo, o co chodzi Jennifer, ale instynkt mu podpowiadał, że nie jest to nic dobrego. Zanim zjechał, po raz kolejny połączył się z pocztą http://www.dobrygeriatra.pl/media/ Ale się dowiesz, Bentz. O, tak. Wiesz co? Obiecuję ci, że kiedy już tego zaznasz, będziesz cierpiał tak bardzo, że będziesz błagał niebiosa o śmierć. Rozdział 14 Dentz odnalazł samochód i odruchowo stwierdził, że na parkingu zaszło kilka zmian. Pikap odjechał, a na jego miejscu stał stary datsun z nieaktualną tablicą rejestracyjną. Za jego kierownicą siedziała nastolatka, paplała coś do komórki. „Brudas” stał w tym samym miejscu, ale srebrny chevrolet z naklejkami zniknął. Ciekawe, czy jeden z tych wozów należał do Jennifer, kimkolwiek jest naprawdę. Skoro tak, nie jest duchem. O ile mu wiadomo, stan Kalifornia wydaje prawa jazdy tylko żywym, zresztą, jeśli wierzyć baśniom, duchy nie potrzebują czterech kółek. Pod wpływem impulsu wszedł do tawerny, ogarnął spojrzeniem personel i gości siedzących za barem albo gapiących się w wielki telewizor. Uspokojony, że ten, kto go

utrzymać je w ryzach. Nauczycielki śmiały się głośno. Obie niosły torby pełne książek. Zmierzały do samochodów stojących niedaleko jego wozu. – Kurtyna w górę – powiedział do siebie, wysiadł z wozu i zagadnął: – Cześć, Tally. Odwróciła się od koleżanki, spojrzała na niego i mało brakowało, a runęłaby jak długa. – O Boże. Rick? – Nie była pewna, zmrużyła oczy, jakby nie widziała dokładnie. – Rick Bentz? Sprawdź Pies dreptał, obwąchując suchą trawę i machając kikutem ogona, ilekroć jego pan się odezwał. Bentz wysiadł, zostawił laskę w wozie, wziął latarkę i zestaw narzędzi niezbędnych, by pokonać zamek. Zabezpieczył samochód i zawrócił do starego zajazdu ogrodzonego wiekowym płotem. Prawie nieczytelna tabliczka: „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony” kołysała się na słabym wietrze. Nieco dalej poniewierał się plastikowy worek. Wiatr uniósł w powietrze kilka suchych liści. Bentz nacisnął klamkę. Zamknięte, ma się rozumieć. Chcąc dostać się od środka, obszedł teren, świecąc latarką na ogrodzenie. Poruszał się powoli, aż dostrzegł miejsce, w którym ktoś przeciął metalową siatkę. Prześlizgnął się przez dziurę i przy okazji podarł sobie koszulę i podrapał ramiona. Nawet tego nie zauważył. Kolano i biodro dawały mu się we znaki, ale nie zwracał na nie uwagi, skupiony na